sobota, 11 grudnia 2010

Być widocznym

I to nie tylko wówczas gdy jest się... celebrytą. Być widocznym w rodzinie, w pracy, pośród przyjaciół bo, zdaje się, większości jednak o to chodzi. Żyć tak, by czasem nawet zazdroszczono, a po śmierci pamiętano i od czasu do czasu ciepło powspominano.
  
Uzmysłowiłam to sobie gdy zorientowałam się, że moja strona na bloggerze nie dość, że ma za długi i niejasny tytuł to na dodatek... ma błąd literowy. To olśnienie zawdzięczam Basi, która nie mogła znaleźć tej strony. Ta super przyjaciółka pomagała mi przebrnąć cierniste początki w internecie w... hmm, słusznym wieku. Nadal podsuwa rozwiązania, do których pewnie bym i doszła lecz moja droga byłaby dłuższa.
Wracając do chęci, czy konieczności wręcz, bycia widocznym. Poczytałam różne rady profesora google'a z cyklu - jak zmienić tytuł, lecz mam od tego tylko mętlik w głowie (a wszędzie zapewniają, że to proste). Tak więc nadal; ani ja EWA ani ZYGMUNT nie jesteśmy dostatecznie widoczni. Cóż, podejdę do tego metodycznie i na pewno jeszcze o nas usłyszycie.

Ostatnie lata udowodniły mi, że bycie widocznym jest najważniejsze - gdy zawodzi zdrowie. Lekarze i szpitale widzą przypadki, pacjent jest dla nich właściwie niewidoczny, nie rozmawia się z nim. A jeśli już nawet co usłyszy to raczej burczenie niż rozmowę; znana prawda - pacjent przeszkadza służbie zdrowia w pracy. Dwa ostatnie lata życia Zygmunta to były, w dużej mierze, szpitale, bolesne zabiegi, upokorzenia i niemoc gdy przychodziło próbować, choć odrobinę, zwrócić na siebie uwagę personelu. I choć, podobno, nic nie dzieje się bez przyczyny mnie samej raczej trudno znaleźć jakikolwiek cel dla tak ekstremalnych przeżyć.
    
Moje mocno zachwiane, do całej służby zdrowia, zaufanie (tej z NFZ i tej prywatnej) objawiło się ostatnio w okpiony lekko przez przyjaciół sposób. Poddałam się badaniom diagnostycznym metodami niekonwencjonalnymi; w ciągu małej godzinki to mój mózg powiadomił, dokładnie, co wie o swojej cielesnej powłoce. Jestem zdrowa, prawie. Skoro tak twierdzi mój mózg postanowiłam to wykorzystać, jeszcze dziś, na spotkaniu imieninowym. Będę jadła wszelkie pyszności, piła wszelkie serwowane trunki, ze szczególnym wskazaniem na czerwone, wytrawne wina (wiadomo przecież, są znakomitym antyoksydantem).

Szkoda, że nie będzie Zygmunta, byłby zachwycony, uwielbiał właśnie czerwone wina a szczególnie te z rejonu Bordeaux: Saint-Emilion, Medoc czy Pommerol.
Gdyby mógł być - zadowoleni byliby również współbiesiadnicy; niby milczek ale, od czasu do czasu, potrafił wzbudzić istne salwy śmiechu. Był szarmancki dla pań, był intrygujący dla panów a wokół niego była - aura widoczności. Choć jemu samemu, no właśnie, cóż, zupełnie mu na tym nie zależało.
To zdjęcie zamieszczam nie bez kozery. Z. Molik - nie-celebryta, bo na spotkaniu rodzinnym zrobiłam to zdjęcie - w zgięciu lewego ramienia ukrywa dyskretnie, aby był jak najmniej widoczny, przyniesiony preferowany trunek (choć przyniósł jedynie 'na wszelki wypadek', gdyby nie serwowano któregoś z tych jego ulubionych). 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz