czwartek, 16 grudnia 2010

LOUIS I ELLA

Bajeczny dzień. Błękitne niebo bez chmurki, blask słońca na wszechobecnym śniegu, ani śladu wiatru. Nawet chodniki odśnieżone! Mimo sporego mrozu /- 15/ radośnie maszerowałam po sernik i ciasto czekoladowe z bitą śmietaną. Przyjmuję grupę od zawsze znanych  koleżanek! O krok ledwie moje imieniny, czas na błogą chwilę nim pochłonie nas przedświąteczne szaleństwo.

Wybrałam się też na naszą Halę Targową, po kaczkę i eco-dodatki na nadzienie. To, co prawda, nie LA BOQUERIA w Barcelonie lecz naprawdę, nie można narzekać.

Gdy wróciłam Louis Armstrong śpiewał właśnie, że marzy o białych świętach. Proszę bardzo, zapraszamy, Louis, we Wrocławiu zapowiadają się i białe i mroźne.
Aah Louis... ile pięknych lat spędziliśmy z Zygmuntem przy akompaniamencie jego głosu. Jego i Elli Fitzgerald. W biednych, niepewnych  latach osiemdziesiątych Zygmunt przywiózł - z zagranicy! taśmę z kompilacją najwspanialszych evergreen'ów. Przyjaciele, z Italii bodaj, ofiarowali mu ją w prezencie. Bo był na przyjęciu, które umilała wspaniale dobrana muzyka. I wystarczyło... powiedzieć o swoim zachwycie gospodarzom. Za  kilka dni taśmę z nagraniami dostał w prezencie.

Czy ktoś pamięta jeszcze owe małe, płaskie kasetki z jasno brązową połyskującą wstążeczką. Oj, bywała kapryśna; mogła się wkręcać w tajemnicze tryby odtwarzacza, wyskakiwać z kasetki jak zerwana rolka papieru toaletowego lub supłać się na różne sposoby. Tej taśmie, na szczęście, nigdy nic takiego nie przydarzyło się, to też mieliśmy wiele lat błogich zachwytów. A mogliśmy słuchać w kółko jak cudowny jest świat w odczuciach Elli i Louisa.
Nie wiem co myśleli sąsiedzi o tym naszym upodobaniu; nigdy nie powiedzieli ni słowa skargi na dość głośno, zapewne, dochodzący zza ściany nasz zachwyt cudownym światem tej niebiańskiej pary. Na jakie doznania narażaliśmy nieboraków zrozumieliśmy dopiero wówczas gdy naszymi sąsiadami stała się grupa studentów pobliskiej Politechniki. 
Eh, nie dość, że ściana okazała się niezwykle akustycznie przepuszczalna to jeszcze... ten preferowany za nią muzyczny styl. Szybko zmusił nas do wyłączenia pokoju z użytkowania.

Na koniec kaseta zniknęła. Nie wiadomo kiedy, nie wiadomo jak. Może ktoś się zakochał, tak jak my, i "pożyczył". A może to jakie złośliwe duszki, z tych od wiecznych przeprowadzek, maczały w tym palce?

2 komentarze:

  1. To moze znalazla sie u mnie? Przeczytalam Pani wpis i doszlam do wniosku, ze musimy miec cos wspolnego. Ilekroc wracam do domu, puszczam zawsze te sama plyte...Jazz okolo polnocy z "Summertimem" Elli i Louiego...genialne.Czasem nawet zastanawiam sie, czy przypadkiem sasiedzi nie maja mnie dosyc, ale podemna jest gabinet denstystyczny, i mysle, ze ludzi to raczej uspokaja...Moi poprzedni sasiedzi sluchali na okraglo Over the rainbow Israela "IZ" Kamakawiwo a poznalam ten utwor na przedstawieniu Iriny Brook o Don Kichocie...Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. holly, wobec tego nie tylko 'coś' wspólnego mamy.'Drugą stronę tęczy' wyśpiewuję głośno, gdy świat wyda mi się piękny. Widzę, że twoi sąsiedzi, I. Brook i Don Kichot czują podobnie.
    A na dole u mnie... jest weterynarz.

    OdpowiedzUsuń