poniedziałek, 14 lutego 2011

Mediolan 2001

To były jeszcze czasy, w których artyści z Polski setki kilometrów pokonywali głównie autobusami. Dwadzieścia kilka godzin starano się więc wytrwać w niewygodnych pozycjach, by dotrwać do celu. Warto było. W drodze do Mediolanu niezapomniane widoki; a już droga przez przełęcze i tunele Dolomitów, pomimo nocy wokół, niezapomniana.
Dojechaliśmy przeszło 2 godziny przed czasem, w piękny dzień październikowego weekendowego przedpołudnia. Przystanek końcowy mieścił się na Via Castello tuż przy Castello Sforzesco, czy można chcieć więcej witając miasto?

Staram się porozciągać, w oszołomieniu po podróżnym niczego nie zapomnieć, trochę się grzebię więc po chwili zostaję prawie sama; współpasażerowie rozeszli się, a tubylców niewielu. Cisza, spokój, skrzące słońce i olbrzymia bryła zamku-twierdzy zdająca się zagarniać wszystko wokół. I co tu robić gdy do umówionego spotkania z Zygmuntem pozostało 2 godziny. W Mediolanie jestem pierwszy raz, może więc wyborna włoska kawa, pachnie tuż obok. Co tam kawa, sama dotrę na miejsce, nawet ryzykując rozminięcie się w drodze. Telefonów komórkowych jeszcze nie mieliśmy.

Wsiadam do taksówki i jadę na Bovisę - przez niekończącą się via Bovisasca. Wysiadam, i zupełnie nie wiem co dalej. W wielkim, nowoczesnym mieście sceneria jak ze starego filmu włoskiej nowej fali.
   
Niewielkie ceglane kondominium ma centralny placyk otoczony kwadratem dwupiętrowych budynków oplecionych ciągnącymi się balkonami z suszącym się praniem i, skarbami lokatorów. Nie znam szczegółów adresu, nikogo nie widać. Rozglądam się wokół, jest nierealnie wręcz pięknie, tak zwyczajnie i tak swojsko. Okiennice przymknięte, wielka cisza. Szczęśliwie pojawiają się dwie starsze panie, i pomimo kłopotów z komunikacją dowiaduję się, że mieszkanie będzie pewnie na drugim piętrze lewego skrzydła domu.


Z ciężką walizą tarabanię się po schodach, przykładam ucho do każdych drzwi, zaglądam do okien. I nagle słyszę cichą muzykę i ... znajomy bas-baryton. Uchylam okiennicę, wkładam głowę w niskie okno - "dzień dobry, już jestem". Trzeba było widzieć ich miny! Zygmunt jeszcze zaspany, w satynowej piżamie w czarno-purpurowe pasy, Mario Ruggieri (szef CIRT) z kubkiem kawy w ręce patrzą na panienkę z okienka z niebywałym zdumieniem - właśnie mieliśmy po ciebie jechać, jak tu trafiłaś?
Teatr Niazależny Ośrodek Badań http://www.marioruggeriteatro.it/chi-siamo/cv-del-gruppo.html - Centro Indipendente Ricerca Teatrale Milano 
Trafianie wszędzie, i zawsze, to jedna z moich mocnych stron. Wczesny trening w harcerstwie, później wiele górskich sudeckich tras, prowadzonych nawet całkiem samodzielnie, pomimo szczenięcego wówczas wieku.

W Mediolanie zaskoczyłam nie tylko męża i Mario, zaskoczenia doznałam ja sama. Po wielu dniach wędrówek po mieście zamyślona stanęłam kiedyś na skrzyżowaniu czekając na zmianę świateł. Później długo jeszcze stałam nie mogąc przypomnieć sobie gdzie mam iść... gdzie właściwie jestem.

To był pierwszy raz gdy zrozumiałam, że być może za długo już kręcę się po świecie. Lecz kręciłam się tak jeszcze 8 lat. Teraz jestem na miejscu, we Wrocławiu, i wcale nie jestem pewna, że tak jest na pewno lepiej.

A pytany przeze mnie, dwa dni temu, o szczegóły tamtego pobytu Mario powiedział: Ewa so long time for me. I co ja na to...

2 komentarze:

  1. Pani Ewo, nie wiem skad sie bierze takie poczucie orientacji, moze faktycznie z harcerstwa? Pamietam jak wywozono nas do Nowej Wsi pod Warszawa i przez dwa weekendowe dni chodzilismy po lesie bawiac sie w podchody. Od tej pory rzadko sie gubie...A w swiat moze trzeba znow wyruszyc? Nie tak od razu, ale powolutku...Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. To pewnie po przodkach ale i po druhu zastępowym. Dziękuję za życzenia podróży, pewnie się ziszczą
    po w pracy jakiej się podjęłam raczej bez podróży się nie obędzie, pozdrowienia

    OdpowiedzUsuń