poniedziałek, 7 marca 2011

Voice and Body w gruzach cywilizacji

Pierwszy raz pojechaliśmy do Mostaru, BiH, w 2002. To miasto składało się w większości z ruin. Ale dźwigało się, było widać coraz więcej świeżych tynków. Zamieszkaliśmy tuż przy Moście, w odremontowanym częściowo kamiennym hoteliku. Apartament mieliśmy przy samym brzegu odnogi Neretwy, nasz taras sąsiadował z niewielkim wodospadem. Całość spowijały nadnaturalnie bujne bluszcze a wielkie i głośne cykady, które się w nim umościły, nie dawały zasnąć. Mimo to, a może właśnie dlatego było jak we śnie. Sierpień i ekstremalne upały, wokół mieszanina nostalgicznej zamierzchłej przeszłości z horrorem niedawnej. I teraźniejszość - tchnąca optymizmem. 
    
Wspominam Mostar, bo całkiem niespodzianie spotkałam uczestniczkę Voice & Body, w Mostarze właśnie: Electę Behrens, doktorantkę Uniwersytetu w Kent. Ale te szczegóły dotarły do mnie po czasie, zatem o jej mailowy adres musiałam już poprosić w sekretariacie IG. Wcześniej, gdy stałyśmy sobie-tak, pijąc kawę i zapewniając się o radości ze spotkania, o wymianie adresów zapomniałyśmy, zupełnie. 

Ulotność pamięci zmusiła mnie by przy powrocie do wspomnień o Mostarze wspomóc się przeglądarką. To tam ze ściśniętym sercem oglądałam filmiki zamieszczone na YouTube obrazujące lata bratobójczych waśni. Szczególnie przygnębiał obraz burzonego Starego Mostu, odwiecznego symbolu Miasta, gdy mając w tle szafirowe niebo - 9.11.93 roku runął do turkusowej Neretwy. 

Tamte zajęcia stażowe odbywały się po drugiej, już muzułmańskiej, stronie rzeki. By do niej dotrzeć najpierw trzeba było wydrapać się pod górę z hoteliku, potem brnąć stromą i kamienistą pradawną drogą pośród niewielkich, rozlokowanych gęsto sklepików (jak to zazwyczaj w najstarszych rejonach miasta bywa). Tak docierało się do zaledwie prowizorycznie naprawionego Mostu. Dodam jeszcze, że idąc tą drogą trzeba było pilnie patrzeć pod stopy bo pokrywające ją kamienie były nierówne i wyślizgane do szklanego wręcz połysku. 
Ten Stary Most miał tymczasową konstrukcję, lecz szczęście że jednak był, bo żadnych innych mostów w pobliżu już nie było, wszystkie leżały na dnie rzeki.
    
Po minięciu mostu, po ledwie kilku minutach, mijało się kolorowe targowisko, a tuż za najbliższym zakrętem mieścił się już, częściowo tylko zrujnowany, Dom Kultury, który miał za sąsiedztwo, co prawda zgrzebny i mały, posterunek policji. Warunki socjalne w D.K. były iście spartańskie lecz sama sala do pracy była rozległa i w dobrym stanie. Inaczej być nie mogło skoro odbywał się w niej 23. Międzynarodowy Festiwal - Autorske Poetike 'Dani Teatra Mladih', dwutygodniowe bodaj, ze sporym rozmachem zrealizowane przedsięwzięcie, z naprawdę imponującą ilością zdarzeń także stricte teatralnych. 
Miło ten Festiwal wspominam, także dlatego, że warsztat prowadzony wówczas przez Molika nagrodzono pierwszym miejscem pośród innych kilkunastu, a statuetka z tamtego MRAVAC w 2002 roku stoi teraz u mnie dumnie, zawsze na widocznym miejscu.
    
A Electa? jak napisała do mnie później, doznała wówczas "najmocniejszego i najważniejszego" przeżycia, choć odbywała i wcześniej i później inne staże, również oparte na metodach pracy z ciałem i głosem. Powtórzyła też udział w Głos i Ciało, we Wrocławiu w 2008 roku, lecz nigdy już nie wyniosła z pracy tyle samo mocnych przeżyć i wiedzy. W Mostarze Zygmunt pomógł jej dodatkowo, przy przygotowywanym wraz z Saską Rakef, spektaklu - Modra v Zelleni, Smelling Yellow. Znalazł na to czas po zajęciach, by móc obie panie nie tylko przesłuchać ale i pozytywnie na koniec ocenić.

Ten żelazny płot widoczny za prawym ramieniem Z.M. to właśnie wspomniany targ. A drugie z kolei zabudowania - miejsce pracy.

Do Mostaru wracaliśmy kilkakrotnie; widzieliśmy i czuliśmy jak zapał mieszkańców powoli słabnie. Pomimo tego, że co roku było więcej nowych budynków i więcej eleganckich już sklepów. Stary Most odtworzono i oddano do użytku /VII.2004/, pozornie szło zatem ku lepszemu, lecz wokół czuło się tę niepewność, i niepokój. 
Dom Kultury popadał stopniowo w coraz większą ruinę bo policjanci się stamtąd wyprowadzili; nic już nie powstrzymywało wandali, mieli 'swobodne pole do popisu'. Także na krótko zażegnane waśnie etniczne i religijne zaczęły, mniej lub bardziej jawnie, powracać, a cała ta niepewna sytuacja, także polityczna, wyraźnie tłumiła wcześniejszą, obudzoną po skończonych wojnach, energię.

Tak więc w kolejnych latach wracaliśmy tam, lecz z coraz bardziej blednącą radością.
Nie wystarczało już nawet to; że Festiwal wciąż pozostawał wspaniały, ten rejon Europy wciąż jest jednym z piękniejszych, a ludzie których spotykaliśmy wciąż są bardzo ciepli. 

Choć było żal, najbardziej było żal tej zjeżdżającej zewsząd po nauki uzdolnionej, pracowitej i niecodziennie zdyscyplinowanej młodzieży.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz