wtorek, 5 kwietnia 2011

Mathilde Coste

  
Zwróciłam na nią uwagę prawie od razu. Gęste blond włosy do pasa, drobna, szczupła, pięknie umięśniona. Bardzo młodzieńcza, wydawała się dziewczynką prawie. A później okazało się, że ma już trzy całkiem spore, śliczne jak z obrazka, córki. Była nieśmiała, zdawała się wycofana gdy obserwowała wszystko wzrokiem spłoszonej sarenki. Rumieniła się gdy zauważała obserwujące oczy. Krępowały ją publiczne występy. Nie wierzyła ciału, nie ufała głosowi. Gdy śpiewała okazało się, że głos ma jak stworzony do wykonywania renesansowych ballad, wysoki i delikatny. Bardzo chętna do pomocy, każdemu i we wszystkim. Służyła swoim samochodem i czasem, upewniała się czy nie trzeba aby gdzieś zawieźć, a czy może chcemy coś zwiedzić. Może mamy ochotę na kolację?  Proszę bardzo - chętnie służyłaby gościną.

Któregoś dnia wybieraliśmy się całą grupą na spektakl zaprzyjaźnionej aktorki. Mathilde zaoferowała - będzie naszym kierowcą. Pojechaliśmy więc po zajęciach w Pte de Lillas w odległy rejon Bercy. Zwyczajny w Paryżu duży ruch na szosach nie pozwalał przemieszczać się dostatecznie szybko, gdy dojeżdżaliśmy zrobiło się ciemno. Coraz trudniej, zatem, zorientować się było w tej całej plątaninie uliczek w rejonie r. des Cadets de la France Libre. Mathilde denerwowała się tłumacząc, że jest marnym kierowcą, co obiektywną prawdą przecie nie było. Uspokajaliśmy ją; to naprawdę nie będzie miało znaczenia jeśli się spóźnimy. Byle tylko nie smuciła ją zbliżająca się nieuchronnie godzina rozpoczęcia spektaklu opowiadaliśmy, znane nam, wesołe historyjki. Dojechaliśmy, a tu prawdziwa 'katastrofa', bo gdy spektakl się zaczął drzwi wejściowe zaparto na głucho. Nas oboje raczej to rozbawiło lecz Mathilde... rozpłakała się rzewnie i nie łatwo było ją uspokoić. Skonfundowana, w rewanżu za poniesione moralne straty proponowała kolację; my nie myśleliśmy sprawiać jej więcej kłopotów.

Staże w Paryżu trwały 'przyjemnie długo', ok. 5 tygodni. W tym okresie mogliśmy obserwować, z radością, jakie w niej następowały zmiany. Niebawem zrobiła się pogodna i bardzo chętnie się śmiała, odważnie prezentowała teksty i piosenki. Uwierzycie; zrobiła się duszą towarzystwa, coraz częściej otaczało ją szerokie, rozweselone grono.
Spotkaliśmy się na stażach czterokrotnie, pamiętam wiele biesiad, wiele wariackich jazd na lotnisko; choćby wówczas gdy w jej obszernym 'suwie' odprowadzający nas siedzieli nawet na podłodze. Wielce szczęśliwie - policja tego nie widziała.

Mathilde jest niezwykle szczodra, nikt z nas z równie szerokim gestem nie partycypował w naszych składkowych biesiadach choć, trzeba przyznać, wszyscy solidarnie zapełniali stoły. Ktoś w jej rodzinie produkuje szampany; żadna uroczystość nie obyła się bez wielu butelek na prawdę przednich bąbelków. W czasie tych bąbelkowych biesiadek M. C. ani trochę już nie bała się śpiewać, ani w gromadzie ani solo - uwierzyła w siebie a bąbelki nie wiele miały z tym wspólnego.

Polubiłam ją, i podziwiałam tak bardzo, że gdy w naszym Instytucie, przy okazji tworzenia materiału do majowego PTP zapytano kogo poleciłabym, aby napisał o Zygmuncie - od razu poleciłam ją właśnie. Kolejne wydanie Polish Theatre Perspectives poświęcone ma być w dużej mierze Molikowi, w związku z przypadającą 6.06 pierwszą rocznicą śmierci. PTP to periodyk angielskojęzyczny.
Do napisania artykułu nie doszło, miałam nieaktualny numer telefonu. Ale jesteśmy już w kontakcie i Mathilde przesłała, wstępnie, 'kilka słów', które pozwoliły mi zrozumieć lepiej z jakimi wyzwaniami musiała się zmierzyć gdy pierwszy raz wzięła udział w stażu. Jestem z Mathilde Coste niebywale dumna, tak prawie jakbym to ja sama ją 'odchowała'. 
Nie zdradzę tajemnicy gdy powiem; jest absolwentką Institut d'Etudes politiques de Paris, obecnie pełni funkcje Presidente CANTABILE  i Directrice artistique chez CANTABILE Association.

Czas na prezentację tego, co o swojej pracy z Zygmuntem napisała. Jej tekst odkrywa nie tylko jej własne problemy, wspaniale objaśnia  CZYM MOŻE BYĆ ta właśnie PRACA NA STAŻU I JAKIE EFEKTY POZWALA OSIĄGNĄĆ. 
                       Jej tekst, może niebawem, w tłumaczeniu  Anny Molik.

Chère Ewa,
En attendant de faire un texte plus long et plus complet, voici un premier témoignage :

Mon premier stage avec Zygmunt a été une épreuve; j’avais travaillé jusqu’à lors selon les méthode de Lee Strasberg mais avec Zygmunt tous ces repères habituels étaient non seulement inutiles mais devenus nocifs; j’étais à la fois intuitivement persuadée de la profondeur de sa recherche, et en même temps je ne la comprenais pas. Zygmunt ne parlait pas avec des mots, il n’expliquait pas. Il me semblait venir d’une autre planète et ce n’était pas avec les mots qu’on pouvait espérer le rencontrer. Il fallait se laisser imprégner par son travail, son silence, partager ce qu’il vivait en étant à ses côtés pour comprendre sa recherche de l’intérieur; il m’a fallu beaucoup de temps pour me défaire de tous les oripeaux de l’Actor’s Studio et pour renoncer à comprendre par la démarche intellectuelle à laquelle mon esprit était habitué. J’entendais Zygmunt demander de « chercher la vie » expression parfaitement juste et irremplaçable pour qui a compris, et complètement inopérante pour qui n’a pas saisi l’expérience dont il parle dans les tréfonds de soi-même. « Chercher la vie » ! la recherche d’une vie …

Zygmunt ne donnait pas les clés d’un savoir technique, il laissait chacun forger ses propres outils à son contact, permettant ainsi une appropriation totale à la mesure de chacun. En cela, j’ai vécu une relation du disciple au maître : j’ai appris en observant Zygmunt et les comédiens travailler à ses côtés et surtout en ressentant et en écoutant : regarder les corps, écouter les voix, ressentir avec tous mes sens et même peut-être parfois l’au-delà des sens ; j’ai peu à peu identifié les lignes de force d’un travail du comédien où la source de l’énergie est organique, où le corps vit une vie préverbale et communique à la voix et du comédien son énergie intrinsèque et les nuances naturelles d’un feuillage d’automne remuant dans le vent. Aller puiser à la source de la vie, là où elle est tantôt la plus intense et tantôt la plus discrète mais toujours miraculeuse et bouleversante.

Les stages avec Zygmunt ont été les moments forts de mes années de formation théâtrale : l’intensité des relations établies avec chacun de ses élèves, sa générosité absolue, l’accomplissement vers lequel il menait chacun sans mot, la profondeur de son regard et les mystères de sa recherche…. Zygmunt était un mage qui faisait chanter, fleurir, rassembler ses forces, déployer, grandir….
Mathilde Coste

PS.Tłumaczenie tekstu zamieściłam...9.12.2015, a trochę więcej o M.C. 23.08.2014 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz