wtorek, 22 maja 2012

"Ciało i głos" w Moskwie (4-8.03.02)


Sądziłam, że nasz pobyt w Moskwie zapisał mi się w pamięci wyraźnie. Trwał ledwie tydzień a zapamiętałam jakiś nieokreślenie długi czas. Pewnie dlatego, że co dzień działo się wiele. Sądziłam też, że był to styczeń lub luty, dokumenty potwierdzają początek marca.

Rosyjskiego nie używałam latami, nigdy zresztą nie opanowałam go dobrze. Wylądowaliśmy na Ostankino, a ja zaskoczona, stwierdziłam że rozumiem każdą megafonową zapowiedź. Gdy z witającymi nas przedstawicielami Centrum im. Meyerholda czekaliśmy na kierowcę włączyłam się, nieoczekiwanie dla siebie samej, do rozmowy. Na temat swojego, jakoby "przepięknego rosyjskiego" nasłuchałam się wiele. Serdeczni gospodarze, z właściwą sobie emfazą, zapewniali mnie o tym wielokrotnie. Od tamtego czasu minęło lat 10 i już nie miałam kolejnych okazji do używania czy utrwalania.

Zawieziono nas do Ambasady Polskiej. W '02 skromnej i zgrzebnej; w części hotelowej zmumifikowanej w latach sześćdziesiątych. Na zewnątrz bryła budynku prezentowała się ‘zadawalająco’. Części recepcyjnej i biurowej nie widziałam. Nikt nas tam nie zaprosił, nikt nie powitał, nikt się nie pokazał. Ani Ambasador, ani attache, ani przedstawiciel biura.
Widać goście tacy jak Ludwik Flaszen, profesorowie Zbigniew Osiński i Leszek Kolankiewicz  (poza znamienitą pozycją naukową pełniący szereg znaczących funkcji w centrach nauki i kultury) and last but not least Zygmunt Molik z żoną - to w Ambasadzie „bułka z masłem”. A może po prostu wszyscy byli tam niezwykle dyskretni a ja dziwię się niepotrzebnie.

‘Obłożenie’ tych kilku skromnych, ciasnych pokoi gościnnych i kuchni typu linoleum, laminat, cerata - powinno być niebywałe, sądząc z rozległej na ten temat korespondencji. Problem rozmieszczenia gości był po wielokroć rozważany: jedna dwójka i cztery jedynki, a może trzy dwójki, może chociaż dwie dwójki i dwie jedynki... tak w kółko. A, poza naszą piątką, nikogo więcej w czasie pobytu nie widziałam i nie słyszałam.
Niczego nie pozostawiono w kuchni; skromniutkiego choćby, na bardzo już późną kolację czy poranek. W podróży byliśmy od świtu. 

Gdyby nie moja wytrenowana przez lata zapobiegliwość: że kawa, herbata, miód, skondensowane mleko, ponadto makaron, kabanosy, masło sklarowane, konserwa jaka, przyprawy i... brandy muszą znaleźć miejsce w bagażu, przyszło by nam wszystkim sczeznąć po nocy z głodu i pragnienia. A rano, bez kawy, nie zobaczyć słoneczka. Bo wokół jeno bloki starsze i nowsze. O sklepie czy restauracji w pobliżu, ani marzyć. A tu udający, że w podróży nigdy nie byli i świata nie znają - chłopy do wykarmienia.

Moskwa owych czasów to „dziw nad dziwy”. Okoliczne 4-piętrowe bloki z białej cegły, z wypuszczonymi na zewnątrz, od dawna nieczynnymi, szybami wind były śmiertelną pułapką. Zamyślonemu, ten pordzewiały, nisko nad chodnikiem posadowiony szyb łatwo mógł rozbić głowę. Po drugiej stronie nowoczesne wysokościowce już zdążyły zakwitnąć balkonami ‘umajonymi’ na wszelkie sposoby. A to obite dechami, to oklejone metaloplastykami we wszelkich stylach i kolorach. Szklone i nie, wszystkie oklejone zbędnymi gratami, antenami, szmatami. 
Do sklepów spożywczych nie było co zaglądać. Biedniutki asortyment, w większości zmrożony na nieodgadnioną kość. Były na szczęście sklepy ‘dla dewizowych’. Tam to naprawdę, czego dusza zapragnie. Kawiory wielkości paznokcia w słojach i słoiczkach, mięsa, wędliny, ryby, przedni nabiał...
Miejsc do zjedzenia niewiele, chyba że na Arbacie; tam knajpek różnych sporo, choć nieliczne budziły zaufanie. Co było robić, podreptaliśmy ze dwa razy, mimo że odległość dzieliła znaczna. Efekt - bez zachwytu, ale dało się zjeść, wypić jakiegoś cienkusza i pogawędzić w pustawych wnętrzach. 
    
Zygmunt na Arbacie, w przytulnej restauracyjce zaaranżowanej 'na grotę'.
Miasto w przeważającej części przeraźliwie brudne. Mieliśmy szczęście, najniższa wówczas temperatura to - 6 i było bezśnieżnie. Mimo to pośniegowe błoto i zwały kurzu oblepiały chodniki, pozbawiały auta kształtów i szyb. Tłusty kurz zamazywał też okna kamienic wiele pięter w górę. Przygnębiające. Tym bardziej, że kilka dni wcześniej wróciliśmy po 6 tygodniach - z Paryża.
Kontrasty nie do wyobrażenia. Panie w norkach do ziemi obok bieda-jesionek, wielkie terenowe ‘fury’ i cudem jeżdżące, dymiące rupiecie. Tłok i korki na jezdniach nie do wyobrażenia. W pobliżu skrzyżowań, szczególnie w starej części miasta, klincze komunikacyjne.
                      Tu lato '07, nie zmieniało się wiele.
           
Słynące z wystroju stacje metra ledwie mżyły światłem, zbyt wąskie, w tak tłocznej metropolii, perony groziły zepchnięciem na tory przez napierający tłum. Wagony metra czasów świetności już nie pamiętały. Stromo posadowione schody gnały z zawrotną prędkością do bardzo głęboko wydrążonych stacji, by z impetem wyrzucać pasażerów na perony. Nie wiem jakim cudem objuczone torbami, wiekowe babiny wyskakiwały z tych katapult z wdziękiem baletnic - wprost na budki kontrolerów. Ja ‘mdlałam’ patrząc w otchłań, z paniką myślałam o czekającym wyskoku. Metro jeździ jednak często. Ma nie tylko gwiaździście rozchodzące się stacje, ale i obwodnicę gdzieś po środku. Pomyłka nie kosztuje wiele czasu. W wagonach są jasne informacje a i megafon nie wprowadza w błąd.

„Lepszy świat” zaczynał się od Twerskiej w okolicy Kremla przy pl. Manezowym i Kamiergierskim Pierieułku. Lubiłam socrealistyczne monumentalne ‘łuki’ co jakiś czas wpuszczające przechodnia na boczne, zabytkowe ulice - już wówczas niektóre kryły luksusowe butiki, i te były schludne i zadbane. Lubiłam spacer wzdłuż rzeki Moskwy z widokiem na Kreml. Tam wszędzie stolica miała rozmach i przestrzeń. Sam Plac Czerwony zaskoczył mnie, okazał się dużo mniejszy niż sądziłam. W tle ‘pysznił się’ hotel Intourist, betonowy potworek socjalizmu rujnujący perspektywę. Po lewej stronie zachwycała odnowiona galeria handlowa GUM; nie długo potem spłonęła. Odremontowano ją po raz kolejny, a i Stolica zyskała na estetyce w ostatnich latach, co można skonstatować choćby w sieci.
                  Centrum handlowe GUM, świątynia luksusu, obecnie       

 http://www.meyerhold.ru/ 
Москва, Новослободская ул, д. 23. Театрально-Культурный центр им. Вс. Мейерхольда (м. Менделеевская)

4 - 8 marca 2002 - Valery Fokin zorganizował seminaria ARTAUD i GROTOWSKI (6 i 7.03) - w ramach projektu ANTONIN ARTAUD. NEW CENTURY, 
a także staż ZYGMUNTA MOLIKA


Z ustaleniem szczegółów stażu był paradny zamęt, tak wynika z dokumentów. Organizatorów 'najbardziej interesował' dopuszczalny wiek stażystów. Podane "18 lat" było wielokrotnie uściślane. Do, około, czy ponad ten wiek... Wielu drobiazgowych zabiegów dokonano wokół dokumentów, biletów kolejowych i lotniczych; szczegółowe dane, kopie, zgody wysokich urzędów w Paryżu, Moskwie, Warszawie, Wrocławiu. Korespondencja krążyła dzień w dzień niemal, od połowy grudnia '01. Finalny kontrakt - to cztery bite strony.
                 Program zdarzenia:
Theatre Centre Meyerhold, pobyt 3 - 9 marca 2002
- Warsztat „Ciało i głos” (4-8.03.02), 15 - 18.30, 15 uczestników
- Seminarium „Artoud i Grotowski”, 6 i 7 marca 2002
   - 6.03, 19, Zbigniew Osiński „Polska recepcja Antonina  Artouda”
   -                Ludwik Flaszen „O Grotowskim i Artoudzie”
   - 7.03, 19, Leszek Kolankiewicz „Artoud prekursor antropologii teatru”
Filmy „List z Opola”, „Akropolis”, „Książę Niezłomny”. Tekst Grotowskiego o Artoud z ’66 - „Nie był cały sobą”, Odra 1967/1 (tłumaczenie na rosyjski Natetta Basyndżagjan)
Tłumacz w trakcie seminariów:  Andriej Droznin
 Od prawej; zarost L. Flaszena, L. Kolankiewicz, J. Fret, w środku - V. Fokin, z lewej A. Droznin
                                              Z. Osiński i A. Droznin
                                      Z. Molik, L. Flaszen, L. Kolankiewicz, J. Fret

P.S. Jak zawsze, jak zewsząd, Ludwik Flaszen wracał z Moskwy z powiększonym bagażem. Książki, książki. Gdy już zapełnił wszystkie możliwe wolne miejsca we własnym bagażu sprezentowałam mu podróżną torbę. Zapasową, jak zawsze, jak wszędzie miałam pod ręką.

6 komentarzy:

  1. Musiała to być bez wątpienia pasjonująca, z wielu względów sesja, może kiedyś natrafię na dokumentujące ją materiały. Cudny opis postkomunistycznej Moskwy w której, wstyd się przyznać, nigdy nie byłam, ale chyba najbardziej udany opis goszczenia was w polskiej ambasadzie...podejrzewam, że to nie była nawet zła wola, ówczesna mało okrzesana "służba dyplomatyczna" pewnie nigdy o Grotowskim nie słyszała, a pewnie i zwykłej ciekawości zabrakło. Takie były czasy, ale czy sądzisz, że coś się zmieniło? A z panem Flaszenem, to mamy chyba wiele wspólnego. Może przy okazji udałoby się z nim umówić na herbatę?

    OdpowiedzUsuń
  2. holly, Rosjanie to fascynujący ludzie, szczególnie ci 'związani' z kulturą, serdeczni i życzliwi; twórczy. Mają pecha, żyją w kolejnych satrapiach, które jednostkę mają za nic.
    Moskwą można zachwycić się i znienawidzić - nie łatwo być mieszkańcem. Ja mogę pośmiać się z tego czego doświadczyłam i widziałam, ale specjalnie śmieszne to nie jest. Jak jest teraz? W sieci - większość jest ochów i achów. Stolica zwiedzana turystycznie zachwyca architekturą, rozmachem, przestrzenią. Służby dyplomatyczne - pewnie nadal skąpi się na nie pieniędzy, jak na wiele dziedzin, których kulawe funkcjonowanie budzi sprzeciw...
    Ludwika poznałaś, nic nie stoi na przeszkodzie, by wypić niejedną herbatkę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo ciekawa relacja - bo z "pierwszej ręki" i to ręki umiejącej dobrze pisać :)
    Moskwa ciągle czeka na mojej liście miast do odwiedzenia - razem zresztą z St. Petersburgiem.

    OdpowiedzUsuń
  4. LA. Wybierz się koniecznie, gdy nadarzy się okazja. Bo tam choć и смешно и страшно; bywa pięknie, aż dech zapiera. Miasto ogromne, znaleźć można wszystko - Europę i Azję, kulturę i przyrodę.

    O Petersburgu oglądałam niedawno cudny film w TV. Tylko znów to samo. Fasady jak z bajki, parę kroków głębiej - szkoda mówić.
    Co tam 'gadać', najlepiej byłoby przeżyć i zobaczyć. Czego i sobie życzę :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Dzięki, Ewo, za ten smakowity kąsek czytelniczy - forma bawi, treść przeraża (literacka realizacja "smieszno i straszno"). Nie do wiary, jak wolno w Rosji zachodzą zmiany! Opisujesz początki XX wieku, a wydaje się jakby to była nadal głęboka i zgrzebna komuna. Z tą tylko różnicą, że w latach 60. towarzyszyłby Wam towarzysz, a załatwianie formalności wjazdowych trwałoby rok.

    OdpowiedzUsuń
  6. bee, zmiany zachodzą, tylko nie zawsze takie, jakie mieszkańcy i reszta świata, chcieli by widzieć.
    Statystyka: 12 milionów mieszkańców + 3 mil. nielegalnych (ten meldunek!) + 3 mln. tłumy turystów/dziennie. Tak! 125 dzielnic i 10 okręgów. Arterie nawet 16 pasmowe, co nie znaczy że do pracy dojedzie się prędzej niż w 2 godz. Dla nowego centrum wybudowano kolejną obwodnicę 'Trzecie Kalco", kończy się kolejną - dla ciężarówek (520 kilometrów!). Miasto to wielki plac budowy - buduje się drugą Moskwę, poza tradycyjnym centrum. Masę się burzy, bo gdzieś te zmiany muszą 'zmieścić'.

    Niestety to najdroższe miasto świata. Ceny 2-3-krotnie wyższe niż u nas, luksusowe towary nawet 8-10-krotnie. Wstęp do muzeum 10 - 15 E. Nazwy rosyjskie znikają, wszystko 'po angielsku'. Również kuchnia - jak w USA. Może dlatego coraz większa ilość mieszkańców ma nieliczne zęby :))

    OdpowiedzUsuń