piątek, 1 czerwca 2012

Życie - śmierć - życie po życiu

Mamy oto kolejny czerwiec. Czy to ważne; tak ważne. Różni się bowiem w mojej pamięci od pozostałych miesięcy. W czerwcu 2010 roku opuścił i mnie i nas wszystkich - Zygmunt. Odszedł... nie wiem gdzie, chcę jednak wierzyć, że w lepsze światy. I że z tych światów wciąż widzi  - czy i jak Go zapamiętaliśmy. 


Serce, ale przecie i oczy i uszy mówią mi, że miał wielkie szczęście - zyskał pamięć taką o jakiej można by zamarzyć, gdyby marzenia większości doczesnych nie tyczyły tego tylko - co tu i teraz. Gdyby nieuchronność odejścia nie była swoistym tabu.

Jaki był Zygmunt? Pogodny i łagodny przede wszystkim. Nie wikłał się w spory, w 'układy' tym bardziej. W zespole Teatru "Laboratorium" Jerzego Grotowskiego dzierżył zaszczytne miano homeostatu. Studził i racjonalizował emocje, wskazywał proste wyjścia z, wydawałoby się, nie prostych sytuacji. Zawsze był trochę na uboczu; nie eksponował niczego co związane było z jego niecodziennymi przecież umiejętnościami. Dyskretnie milczał na temat życia prywatnego. Dla większości stanowił zagadkę. Nie interesowało go to prawdę mówiąc. Wywiadów udzielał nielicznych, jeśli już, to tyczących pracy jedynie. I to też w sposób, który nie za wiele odkrywał. Bo do pracy zachował stosunek taki, jaki wpoił im, aktorom Laboratorium, Grot. Praca to był rodzaj sacrum. Wykonywano ją w ciszy i najwyższym skupieniu, eksplorując ścieżki wewnętrzne, które doprowadzić miały do możliwie najwyższej jakości efektów tej pracy. Nie ważne jaki trud poniesiono, ile potu wylano, ile godzin minęło. Czy jak ekstremalnie trudne bywały dla niej warunki. 

Brzmi jak bajka "o żelaznym wilku"? Pewnie tak; w czasach które stawiają   przede wszystkim na hedonizm, indywidualizm, asertywność i popularność i to nie rzadko za wszelką cenę. Nie widzę jednak szans na zapisanie się w długotrwałej  i pełnej szacunku wdzięcznej pamięci potomnych jeśli ścieżka życia to jeno tumult i pozór. 

Powiązana z fizycznym treningiem metoda impostacji głosu, którą opracował, rozwijał i praktykował przez dziesięciolecia Zygmunt - to jego życie po życiu.  Bo wciąż jest w praktycznym użyciu, wciąż jest pożądana, nadal przyciąga ludzi ze wszystkich stron świata i nadal, z pewnością, ewoluuje by nie stać się martwym bytem. I zawsze już, mam nadzieję, będzie kojarzona z nazwiskiem swojego twórcy, choć obecnie jest już w czułych rękach wieloletniego współpracownika, obecnie kontynuatora - Jorge'a Parente, Portugalczyka, od niemal 40 lat mieszkającego we Francji. 

W tej chwili Jorge zapoznaje z nią studentów w Bangkoku. Później przyjedzie do Wrocławia - gdzie już czeka na niego 16 osób nie tylko z całego kraju ale i z USA, Włoch czy Hiszpanii. Teraz Jorge buduje wrażenia własne; kogo też 'łatwiej uczyć' w wielkim świecie. Te przekonania utrwalać będzie mógł kolejno; w Portugalii (lipiec) czy w Kopenhadze (sierpień)... 
Tak więc - Jorge Parente i jego asystentka Zoe Ogeret - prowadzą obecnie życie nomadów, podobne do takiego jakim wcześniej było życie Zygmunta i... moje. 

I pewnie to dlatego Zygmunt postanowił w końcu... odpocząć. 
W niedzielę, wczesnym popołudniem, gdy większość z nas na odpoczynek ma już... wielką ochotę.

Wszystkich przepraszając video-rozmowę z Z.M. zamieszczam w zmienionej formie;
https://www.facebook.com/zygmunt.molik/videos/vb.100001676624342/1020536331345578/?type=2

15 komentarzy:

  1. Piękny wpis. Mądrość, poezja, poczucie humoru...
    Z serducha pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj nieoceniona Bee, miło słyszeć, że w tym rocznicowym wpisie udało ci się znaleźć aż 3 - naprawdę wspaniałe - oby moje, prawdziwe cechy.
    Mijający czas, oprócz zmarszczek daje nam szczęśliwie i trochę dobrego. Spojrzenie na życie z większym niż wcześniej dystansem i uśmiechem, to wart docenienia - bonus. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. "Mijający czas, oprócz zmarszczek daje ..." - Ewo, masz pogodne usposobienie i styl, który trąci młodym duchem. Jesteś intrygująca, mądra, dowcipna, ciepła, kobieca - Milik był szczęściarzem :)

    sarna

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Molik musiał być mądrym mężczyzną skoro się na Tobie poznał i chyba by zrozumiał moją literówkę - gdzie jej tam do przejęzyczenia Obamy;) Oczywiście miało być: Molik Był szczęściarzem

      Usuń
  4. Sarno, witaj. Był, oj był szczęściarzem. Choćby dlatego, że mógł robić to co kochał.

    Jedna z jego ulubionych życiowych konstatacji brzmiała 'jestem jak liść na wietrze'. Onegdaj przywiało go (po prostu) w moje okolice. Doceniał to.

    Był nie głupi (choć pewnie nie musiał)bo faktycznie zdawał się rozumieć i akceptować wszystko. Wariacje na temat nazwiska? Gdy tak krąży się po świecie usłyszeć można niejedną, mimo że wyjątkowo proste do zapamiętania :)

    Ja to mam szczęście, choćby do komentatorów. Kolejne 5 wspaniałych cech dostałam w pakiecie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  5. Wiesz, brak czasu sprawił, że przeczytałam, a nie zerknęłam na film,zostawiłam go na później, ale jednak korciło mnie. Zajrzałam - Zygmunt Molik urzekł mnie nie tylko swobodą mądrej wypowiedzi, ale przede wszystkim uśmiechem. On mówił, a jego twarz się uśmiechała - nie było w nim pretensji, wyższości, buty. Żebyś wiedziała Ewo ilu nadętych ludzi spotykam na co dzień, a żaden do pięt nie dorasta Twojemu mężowi. Czasami karcę się za moją dewizę życiową -nawet nie podejrzewałam, że ktoś taki jak Zygmunt Molik ma taką samą :)

    To nie łut szczęścia Ewo, nie doceniasz siebie, zapracowałaś na te komplementy.

    sarna

    OdpowiedzUsuń
  6. Oj tam sarno, różnie to bywa z moją pracowitością. Ale wiem, że to szczere słowa, przyjmuję więc z radością.

    Widzę, że też nie jesteś zwolenniczką boksowania się życiem za wszelką cenę. Często nie warto. Choć ja (bywa) nie wytrzymuję i boksuję. Ktoś musi (?). Mam tylko nadzieję, że 'adekwatnie' do sytuacji boksuję; nie zanadto.

    Cieszę się, że postawa Z. wobec życia przypadła ci do gustu i dołączasz do grona admiratorów. Uśmiechu który miał w sobie, nigdy nie za wiele. Choćby dla równowagi. Jak piszesz, tych nadętych - naddatek.
    Nie odkryję Ameryki gdy stwierdzę, że wyższość i butę okazują najczęściej niepewni siebie, zakompleksieni i strachliwi. Choćby dlatego, rozsądnie na wstrętne cechy bliźnich - spuścić zasłonę milczenia. Tak postępował Z.

    Zamieściłam kiedyś (bodaj w lutym) wspomnienie Angeli Ottone z '93. Podziwia tam cechę 'prowadzącego', który ani słowem nie zdyscyplinował spóźnialskich. Czasem taka 'kara' jest najdotkliwsza, całkowita wstrzemięźliwość reakcji.
    Krzykaczy i pieniaczy wszelkich - ci u nas naddatek wielki.

    Życząc na co dzień jak najmniej przykrości w tzw. stosunkach międzyludzkich, pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Prof.Jerzy Vetulani autor bloga "Piękno neurobiologii umieścił kiedyś na nim zabawną anegdotę z czasów swojej młodości. Tak w dwóch słowach: ciotka, której opiece powierzono dwóch trzylatków zaniepokojona ich zaciętą bójką, interweniowała dając polecenie by przestali i by jeden z nich otworzył piąstkę i pokazał o co idzie ta walka. Okazało się, że znalazł kozi bobek i ten drugi chciał mu go zabrać :) Profesor zauważył, że w trzeba się zastanowić, czy w życiu zbyt często nie toczymy krwawych bojów o taki właśnie kozi bobek. Czasami jest to kozi bobek, a czasami kopanie z koniem - czasami warto sobie odpuścić.A uśmiechu nigdy za wiele :)

    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  8. sarno, tak więc nasze dywagacje potwierdza nauka.
    Prof. - trojga imion - Vetulani to Krakus, tak jak Molik - dwojga imion: Zygmunt, Zbigniew. Widać wystarczy urodzić się i pomieszkać w Krakowie by do życia mieć stosunek - wyważony:)

    "Mózg trzeba ćwiczyć w każdym wieku"; skoro wręcz trzeba, to co najmniej można. Powinni to wziąć pod uwagę ci, którzy uważają że 'muszą' kopać się - choćby z koniem. I nich im tam... obserwacja tych bezsensownych poczynań może nauczyć uśmiechu, nie tylko z zażenowania. Uśmiechajmy się zatem, śmiejmy - wyjdzie na zdrowie. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  9. Ewo, to już minęły dwa lata? Za głowę się złapałam, nie tak dawno była przecież pierwsza rocznica...Czas za szybko nam pędzi, nieprawdaż? Piękne jest Twoje wspomnienie i bardzo ciekawe wideo. To niezwykłe, że właśnie z polskimi aktorami pracowało mu się najtrudniej, a z Francuzami najłatwiej...zastanawiające...A pokora? Skromność i uśmiech? Dana jest najmądrzejszym, tym, którzy wiedzą, że niewiedzą, albo że są inni, którzy wiedzą więcej od nas . Moim mistrzem był nieżyjący już dziś prof. Raszewski, wielki człowiek, erudyta,
    ale mimo wielkiej wiedzy znany z niezwykłej skromności. I uśmiechał się podobnie, przelewając na nas swoją wiedzą i pogodę ducha. Ale to były może inne czasy, inna epoka?

    OdpowiedzUsuń
  10. holly, na szczęście wciąż są ludzie zdolni, a przy tym skromni i pogodni duchem. Wysłuchałam właśnie koncertu Adele w Royal Albert Hall w '11. Tak więc wiem na pewno, epoka niezwykłych mistrzów nie mija, wciąż są wśród nas.

    Czas pędzi, mam wrażenie, że z każdym rokiem nabiera rozpędu. Impet czasu zmienia ostrość uczuć, wspomnień...trochę żal, ale to normalny, (czyli) zdrowy proces.

    Czemu Francuzi 'najłatwiej' dawali się uczyć? Może dlatego, że jest w nich i chłód północy i żar południa. Poza tym skojarzenia tyczyły zapewne głównie Paryżan, a o mieszkańcach Stolicy wiesz już pewnie aż nadto :)Są zaprogramowani na sukces.
    Polacy z kolei, często tak są zapętleni emocjonalnie, uwikłani w geopolityczne uwarunkowania, że trudno obudzić w nich wiarę w możliwość rozwoju. Ponieważ jednak bardzo chcą, większość w końcu się 'otwiera'. Szczególnie obecnie, gdy tyle się zmienia.

    Cieszę się, że filmik odnosi sukces, bo martwiłam się (prawdę mówiąc) że trochę być może 'zbyt prościutki'. Zdecydowałam jednak, że uśmiech i pogoda ducha Z., wspaniale wynagrodzi widzom wynikające z króciutkiej rozmowy uproszczenia.

    Przy okazji serdecznego wspomnienia o prof. Zbigniewie Raszewskim, czy wiesz, że to już 20 lat, gdy w rozkwicie starości (sformułowanie L. Flaszena)również... odszedł.

    OdpowiedzUsuń
  11. Witaj Ewo! Pomyślałam sobie, jaki to trudny musiał być czerwiec. Życie po życiu to piękna rzecz, ale my tutaj, śmiertelni i skończeni, mamy jednak predylekcję to tego właśnie śmiertelnego życia i do obecności.
    Pozdrawiam Cię z całych sił!

    OdpowiedzUsuń
  12. czaro, pozdrowienia 'z całych sił' przyjmuję z wdzięcznością. Nie jest proste żegnanie serdecznych osób.
    Jest jednak we mnie - wciąż - wielka skłonność do 'tu i teraz'. Nie boksuję się więc z życiem, pozwalam mu płynąć i cieszę się z każdej niespodzianki. Tym bardziej, że w moim życiu wciąż dzieje się tak wiele dobrego. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  13. No...tak sobie poczułam, żeby spróbować jak to robi ptak i pomachać skrzydłami.;) Na razie mnie coś wstrzymało, ale korci, skrzydła są w pogotowiu. Piękno czerwca, mimo rozstań, które przynosi... A może bez tego "mimo". W czerwcu Zygmunt jest obecny szczególnie.
    Świetnie, że prowadzisz blog. Wszystkie komplementy przedmówców leżą jak ulał. :)

    OdpowiedzUsuń
  14. tamaryszku, tylko nie trać z pola widzenia 'punktów, które prowadzą'.
    Gdy się już szczęśliwie trochę (jak ja) pożyje, czerwce są bardzo wielowymiarowe. W czerwcu - urodziłam córkę...
    Dziś, byłam na wspaniałym koncercie na Ostrowie Tumskim,
    ciepły czerwcowy wieczór dodał mu czaru.

    Mnie też ten blog cieszy; wiele osób 'ma z niego pożytek'.
    Doradzono mi dzisiaj sporządzenie kopii, podobno bywa, że blogspoty znikają. Stracić posty - nic miłego, ale już stracić pełne komplementów komentarze - katastrofa :)

    OdpowiedzUsuń