środa, 29 stycznia 2014

Należy postawić sobie pytanie: Jak nie robić, czego nie należy robić?

...I moglibyśmy dokonać, poprzez badanie licznych przykładów, jednego typu wydechu, jednego typu wdechu, jednego rodzaju postawy kręgosłupa. I to właśnie jest karygodny błąd, ponieważ nie ma doskonałego typu oddechu, obowiązującego dla wszystkich ludzi oraz we wszystkich stanach psychicznych i postawach ciała. 

Znając przyrodzony typ oddechu, możemy dokładniej określić czynniki, które stawiają przeszkody jego reakcjom naturalnym, a ćwiczenia mają w konsekwencji na celu usunięcie tych przeszkód.

Fot.: Karol Jarek


Oto podstawowa różnica pomiędzy naszą techniką a innymi metodami: 
nasza technika nie jest pozytywna, lecz negatywna.

Są ćwiczenia. Mówi się bardzo mało; w czasie treningu wymaga się od każdego, aby szukał własnych wariantów, badał własne granice i starał się je przekroczyć. Elementy ćwiczeń są takie same dla wszystkich, każdy jednak musi zbadać i przekroczyć swoje punkty oporu. Nawet postronny obserwator łatwo dostrzeże indywidualne różnice w ćwiczeniach, ale na bazie precyzyjnie opanowanych elementów ogólnie obowiązujących.

Najważniejsze z nich to ćwiczenia o charakterze psychicznym, polegające na powracaniu w realnym działaniu, poprzez realne reakcje i impulsy fizyczne, do kluczowych, granicznych momentów własnej biografii. Przypomina to trochę - mówiąc żartobliwie - rekonstrukcję na miejscu zbrodni działań wszystkich obecnych przy jej popełnianiu, celem odtworzenia właściwego przebiegu zdarzeń w czasie śledztwa. Różnica polega tutaj na tym, że nie jest to rekonstrukcja 'na zimno', ale bliższa prawom skojarzeń osobistych, jakimi rządzi się na przykład sen powtarzający jakieś zdarzenie. Jest to zatem jakby sen powracający do szczególnie mocnego i ważkiego doświadczenia, epizodu życiowego, tylko formowany nie w obrazach, ale w realnych impulsach i reakcjach fizycznych.

Istnieją też ćwiczenia, które przez uruchomienie różnych ośrodków w organizmie pozwalają amplifikować dźwięk w różny sposób i z różnymi rodzajami brzmienia, co umożliwia zniszczenie szkodliwej sugestii "ja mam tylko taki głos', 'ja mam tylko takie warunki głosowe'. Moment, w którym aktor doświadczalnie stwierdza, że jest w stanie w zakresie głosu przekroczyć, i to daleko, swoje potoczne możliwości, nawet te, które były wynikiem szkolenia, ten moment zrozumienia, że nie ma rzeczy niemożliwych, otwiera dopiero drzwi do najistotniejszego: do mówienia czy też reagowania głosem na zasadzie impulsu całego organizmu, przy czym impuls jest spontaniczny, a dźwięk jest jego naturalnym wierzchołkiem i nie wymaga żadnego kontrolowanego ustawiania sobie aparatury głosowej. 

W skrócie można by powiedzieć, że przychodzi dzień, kiedy aktor odkrywa, że mieszkają w nim wszystkie głosy ludzi, zwierząt i całej natury. Kiedy odkrywa to - przestaje myśleć o granicach swoich możliwości, działa i kieruje całą wielością głosów, które są mu potrzebne. Impuls fizyczny jest tutaj jak gdyby trampoliną, od której aktor odbija się w stronę reakcji głosowej, nie zakładając, ale wiedząc już, że natura nie postawiła mu w tym zakresie niemal żadnych realnych ograniczeń.

Podstawą naszej metody jest założenie, że nie można nikogo nauczyć, i że nie ma żadnych idealnych modeli, które naśladując, można by tworzyć. W zakresie techniki na przykład operowania głosem, albo techniki oddechowej szukanie idealnych modeli prowadzi często do okaleczeń, ponieważ prawdą jest na przykład, że największe możliwości daje oddech tak zwany przeponowy (z przewagą toru brzusznego), nieprawdą jest natomiast ani to, że istnieje jeden idealny rodzaj oddechu przeponowego, ani też, że ten oddech ma być zawsze taki sam, mimo różnicy działań fizycznych, ani wreszcie, że nie zdarzają się ludzie, którym lepiej służy inny typ oddechu, na przykład w wypadku aktorów, którzy mają długą, wąską klatkę piersiową.


Mówiąc o metodzie, mówię też - jednocześnie - o przekroczeniu siebie, o spotkaniu. Także więc o procesie mojego własnego poznania i w jakimś sensie o terapii. Jeżeli ta metoda jest otwarta, a tylko wtedy zasługuje na życie, wówczas dla każdego będzie procesem jego odmiennego poznawania i jego odmiennej terapii. Tym samym dla każdego będzie to już inna metoda. I tak być powinno, ponieważ sedno tej metody polega na tym, że jest indywidualna.

Prowadzenie badań tego typu wchodzi w pogranicza dyscyplin naukowych, takich jak foniatria, psychologia, antropologia kultury, semiologia itp. Zdając sobie sprawę, że zajmujemy się dziedziną nienaukową, zatem taką, w której nie wszystko zdefiniować można, a wiele definiować nie należy, zakres swoich celów staramy się jednak określać z precyzją i konsekwencją właściwą badaniom naukowym. 

Wszystkie te zdania wybrałam, celowo, z trzech tekstów J. Grotowskiego, zainspirowana konstatacją tamaryszka "Nie da się przeflancować na siebie sprawdzonego wzoru". Ten dzisiejszy tekst jest natomiast kontynuacją moich własnych przemyśleń (opublikowanych w poprzednim poście) będących wypadkową wiedzy wynikłej z zapoznawania się z tekstami Z. Molika, rozmów z nim i obserwowania pracy na warsztatach prowadzonych zarówno przez niego, jak i przez sukcesora Jorge Parente.  

Grotowski sformułował powyższe, funkcjonujące w formie pisanej zdania, z pozycji inspirującego i obserwującego procesy powstających spektakli - reżysera. Skupiał się zatem wyłącznie na pracy aktora i teatru. No i miał wówczas trzydzieści kilka lat. 
Teksty nie powstawały jako zapis 'zakładanej koncepcji do realizacji'; są konsekwencją wcześniej wypowiadanych słów, tak, ale słowa te opisywały to co już wcześniej wypraktykowano. I najczęściej to nie On je później zapisywał. Co nie znaczy, że jedno choćby zapisane zdanie powstało bez jego wiedzy, zgody, czy (gdy niezbędna była) korekty. Niemniej jednak działania, badania były 'pierwsze', słowa (szczególnie te zapisane) następowały później. Nie odwrotnie.


Pisząc o metodzie impostacji głosu Molika rozszerzam zagadnienia właściwego operowania oddechem i głosem o adeptów work-shopów, a ci w niewielkiej tylko mierze są aktorami. By praktykowali tę metodę, w ciągu pół wieku jej istnienia, przez staże "Głos i ciało" przeprowadzono reprezentantów wielu zawodów. Jej zasady w pisemnej postaci próbowano ująć całościowo po dziesiątkach lat badań. Gdy powstawała książka "Zygmunt Molik's Voice and Body Work" jej współautor miał już siedemdziesiąt kilka lat. To niewątpliwa różnica; cel badań miał nie tylko dalece szerszą perspektywę, zgromadził większą ilość danych. 
Ponieważ ani Molik ani ja, tym bardziej, słowem równie sprawnie jak Grotowski posługiwać się nie zdołamy przytoczyłam, dalece bardziej komunikatywne, sformułowania Grota z liczącej 1.120 stron Księgi.

"teksty zebrane grotowski':  pełne teksty na stronach 279, 306, 314. 

A przy okazji zamieszczania postu nr 225 pozwolę sobie zwrócić uwagę Państwa na nowe możliwości zaznaczenia swojej obecności na blogu. Są tu teraz (pod postem)...trzy słówka, do wyboru: zabawne, interesujące, fajne. Miło byłoby wiedzieć, że nie tylko zakładka 'statystyka' ma pożytek z moich starań.

piątek, 17 stycznia 2014

Metody impostacji, czy są tylko dwie? Czym jest ta stosowana powszechnie na uczelniach, a czym powinna być.

W tej praktykowanej, wedle głębokiego przekonania Zygmunta Molika, nie zanotowano przypadków by raz sprawdzony, z kimkolwiek, sposób postępowania można było zastosować powtórnie. Ile trzeba siły i wiedzy by wciąż, i wciąż znajdować kolejne sposoby.



Thomas Richards: "Grotowski zawsze mówił, że śpiewa okropnie. Tak naprawdę nie zgadzałem się z nim. Parę razy miałem okazję usłyszeć, jak śpiewał - miał niewiarygodną siłę. [...] Więc chociaż sam nie śpiewał, miał niezwykłą umiejętność motywowania ludzi do działania, bo to jest źródłem żywego dźwięku". Cytat z "Grotowski-narracje", wydanych przez I.G. XI/2013.


Tak więc Siła, wewnętrzna siła, którą większość z nas próbuje budować całe życie. Richards miał okazję usłyszeć śpiewającego Grotowskiego gdy ten był już dojrzały. Zatem doświadczony i świadomy siebie, pogodzony z dobrodziejstwem dźwiganego inwentarza. Także z tym, z czym każdy dostatecznie świadomy siebie człowiek, radzić sobie stara się, nawet gdy zaakceptować przychodzi mu to, czego w sobie nie lubi.

A przecież wszystkie doświadczenia i uczucia, nawet te, których w sobie nie lubimy (te, których się obawiamy, bo budzą nas zlanych potem) można przetworzyć w siłę. Jeśli zrozumie się jak można je wykorzystać. Bo można, tym bardziej, że wiedza tycząca powodujących nami mechanizmów jest coraz bogatsza, coraz łatwiej dostępna, i na coraz więcej sposobów oferowana. Można więc, oczywiście, np. poddać się wieloletnim (tyle to trwa zazwyczaj) terapiom lekarzy, gdy nad świadomością chce się zapanować przy pomocy 'inteligencji'. Zaakceptować łykanie leków i skręcać się na kozetkach psychiatrów, psychologów, psychoterapeutów, skrobiących boleśnie w zwojach mózgowych.
Można też nie robić nic, rejestrując tylko od czasu do czasu, jak poskręcany zadawnionymi problemami mózg podobnie skręca i zamyka całe ciało, uważając to za swoją siłę a rebours.

Można jednak próbować radzić sobie zupełnie odmiennie. Pozostawić 'inteligencję' w spokoju, a do pracy nad rozwojem, samoświadomością, sprawnym głosem wreszcie, zaprzęgnąć właśnie to pozamykane ciało. Można zatem próbować praktykować metodę impostacji głosu opracowaną przez Zygmunta Molika, zwaną "Głos i ciało".

Czym zatem jest impostacja głosu w rozumieniu jej autora? Przede wszystkim nie ma na celu 'nauczać śpiewu', bo jej celem nie jest ustawianie lecz odnajdywanie: naturalnego, przyrodzonego głosu. W tej metodzie uwzględnia się nie tylko krtań, przeponę i ew. płuca - jakoby jedyne organy pomocne w prawidłowej emisji głosu. Tu nie mają miejsca świadome, celowe uruchamiania rezonatorów, szczególnie piersiowych. Impostacja 'by Molik' to także wytężona praca fizyczna nad wzmocnieniem całego organizmu, by mógł dać wsparcie głosowi. A ponadto uruchomienie wszystkiego tego, co w świadomości zapisało się organicznie bez udziału 'inteligencji'.

W tej metodzie respektuje się wiedzę, każdy ma osobny kod DNA. Tu rutyna i sztanca nie wystarczają. Tu, reguła jedynie słuszna na uczelniach artystycznych - każdemu mniej więcej to samo - że szkodzi, wiadomo. A gdy tak się pracę z głosem skonstruuje, okazuje się często, że przy okazji niejako, skonstruowało się i... metodę terapeutyczną leczącą dusze. Żegnajcie leki. Nie ma się tu oczywiście na uwadze, klinicznych przypadków chorób psychicznych.

Metoda jakich wiele, powie ten i ów. Poza tym, powie inny, gdy nie ma już Molika korzystanie z niej to już eeee, zupełnie nie to samo. Otóż błąd w myśleniu, choć zrozumiały, gdy zastępy obiecujących absolutnie to samo, i to 'lepszymi jeszcze' (choć, bądźmy rzetelni, co najwyżej 'równoważnymi) metodami, reklamują swoje sposoby na używanie głosu coraz agresywniej.

Metoda Molika nie lubi, nie robi hałasu, nigdy nie robiła i raczej nie będzie robiła. Była i jest oferowana bez nachalności, niezachwalana wszem i wobec. Mógłby to być piar'owy błąd, gdyby nie fakt, że po zasadach metody przeprowadzał wcześniej i przeprowadza obecnie jeden, skromny, nie widzący powodu by wokół swojej pracy czynić zbędny rwetes człowiek. Tak jak kiedyś Zygmunt Molik, tak i obecnie Jorge Parente potrzeby rozgłosu nie tylko nie dostrzega, więcej, o tym co dzieje się w zaciszu sal, na których pracuje się z adeptami  tą metodą, nie rozprawia. Ten rodzaj człowieka tak ma, tak ta metoda jest skonstruowana. To nie słowa, nie znaczenie tych słów są tam brzemienne w skutki.

Molik nie dawał 'wyciągać się na spytki', każdy wie. Czasem tylko, zmuszony okolicznościami próbował nakreślić teoretyczny, mogący pomóc ogółowi w przyswajaniu opracowanych i praktykowanych działań szkic. Zaskutkowało to tym, paradoksalnie, że rozumiano i wówczas, i do dziś nadal, jakby coraz mniej.

Szaty ze słów słabo służą percepcji tej właśnie metody. Bowiem metody doświadcza się;  poza werbalnie, poza intelektualnie, zasady metody przeżywa się, wstemplowuje się je w ciało organicznie, naturalnie, chciałoby się rzec - ekologicznie. W czasie zajęć wszelkie słowa w absorbowaniu metody - chachmęcą, że użyję jednego z ulubionych określeń Z. M.

"Uczenie się" zasad metody polega (pokrótce mówiąc) na zapamiętaniu i powtarzaniu 'alfabetu Molika', obserwacji poczynań przewodnika, wczuwaniu się i akceptowaniu wszystkiego tego co budzi się w pamięci, a co doprowadza do spotkania ze stanem, zwanym 'spotkaniem z nieznanym'. To te przećwiczane elementy powodują odpowiedzi ciała na obrazy z przeszłości. Bo to te zapomniane, czy marginalizowane latami kalki doznań ukryte w pamięci, determinują niepożądane, ograniczające swobodne używanie głosu, reakcje ciała. Ciała, które gdy wzmacnia się fizycznie wraz z używaniem coraz świadomiej 'liter alfabetu', rozgaduje się i rozśpiewa się nieznanym wcześniej głosem, niechybnie.

Ćwicząc fizycznie z użyciem Alfabetu buduje się najpierw tzw. 'życie organiczne', które ze swej natury jest 'dzikie', nieuporządkowane i w takiej postaci nie mogłoby służyć osiągnięciu celu. By przybliżyć się do celu, owo życie organiczne trzeba przetworzyć w tzw. 'indywidualne życie'. I tu już przewodnik jest absolutnie niezbędny (uważne, przyjazne, doświadczone 'oko zewnętrzne'). To on potrafi wyłowić i określić przydatne głosowi akcje ciała, wyrażane poprzez organicznie tworzące się improwizacje. To przewodnik jest w stanie zaobserwować i wskazać:  tak, właśnie znalazłeś Życie, do tego wracaj, to te właśnie znalezione pozycje będą dla ciebie właściwe. To one, a nie co innego, pomogą ci panować nad oddechem, głosem i jego wyrazem. To one utrzymają twój głos w dobrej kondycji.

Tak więc poprzez intuicyjne Życie Organiczne, poprzez Spotkanie z Nieznanym, buduje się kolejno własne 'indywidualne Życie'. Życie, które będzie już zorganizowane, zapamiętane, możliwe do powtórzenia. Bo precyzyjnie umieć do niego wracać jest niezbędnym, to niejako na nie przecież 'nakłada się' głos. Przy użyciu wraz z Życiem opracowanej, właściwej tylko konkretnej osobie uporządkowanej improwizacji, zaczyna się indywidualną pracę z prowadzącym, nad przygotowanymi wcześniej tekstem i pieśnią.

I dopiero wówczas jest możliwe, by głos uruchomił się w pożądanej, trwale działającej postaci. Pracuje się nad tym do skutku, korzystając z kolejnych (gdy niezbędne) wskazówek. I nigdy nie trwa to zbyt długo.
Te wskazówki są werbalizowane, lub nie. Często starczy tylko dotknięcie ciała stażysty w miejscu, gdzie układa się ono niewłaściwe, aby powróciło do właściwej pozycji. Często starczy osobiście zaprezentowane celowe, poprawne działanie. A czasem wystarczy zupełnie samodzielnie postarać się wrócić do tego, co osiągnęło się w trakcie kolejnych dni pracy.

I to już właściwie prawie wszystko, choć może brzmieć to nieprawdopodobnie.

I choć to "proste",  w ten sposób obecnie - motywować potrafi tylko - 

Jorge Parente, robi bez pudła to, co robił jego Mistrz, znajduje źródło żywego dźwięku. 

czwartek, 9 stycznia 2014

Armageddon i pięć innych strasznych opowieści

Świat jest straszny ! No zupełnie się dziś podobnego odkrycia nie spodziewałam. Przeciwnie, wszystko wskazywało na to, że świat (czy może raczej znany nam światek) jest niezwykle przyjazny. Nadto zasobny, zaludniony inteligentnymi i twórczymi ludźmi z perspektywami. Po prostu żyć nie umierać... a tu niespodzianka bo jest wręcz odwrotnie. Jak dochodzi się do podobnego wniosku opowiem pokrótce.

Wrocławski Teatr Współczesny zorganizował konferencję prasową, mającą powiadomić niezwykle licznie zgromadzoną publiczność (czytaj: dziennikarzy prasowych, blogowych i telewizyjnych) o planach na drugą część sezonu. Zatem flesze i kamery, wywiady i rozmowy oraz prezentacje. Rozmawiało się wszak o najbliższych sześciu spektaklach. 
W roli głównej realizacja najbliższa; jednorazowe słuchowisko RADIO ARMAGEDDON, którego prezentacja odbędzie się już w niedzielę (12.01.14, 20:00).

1/ Słuchowisko zatem. Nie chcąc być gołosłowną nadto chcąc strzepnąć, choć część, odium smutku smętnego odkrycia zaprezentuję cytaty, z werbalizowanych na konferencji (czy dostarczonych nam na piśmie w materiałach reklamowych) - obaw twórców.  
Z Armageddonu:  "(...) System, czyli wszystko i nic. Jak Al-Kaida. Coś, czego nie można pokonać. Coś, co jest w nas. Bo dziś bunt nie jest sexy. Bunt to zaburzenie (...) Ale cichutko gra w każdym z nas " - Tomasz Hynek (reżyseria i muzyka). 

Na ile cichutko można przekonać się samodzielnie zapoznając się z nagraniami na stronie WTW http://www.wteatrw.pl/index.php/przedstawienia/81-wtw/strefy-kontaktu/211-radio-armageddon-sluchowisko-12-stycznia#wideo 
Muzycy, którzy wezmą udział w "Radio Armageddon", to członkowie zespołów z kręgu Muzyki Młodego Wrocławia: Contact, Kultura Upadła, People of The Haze, Ukryte Zalety Systemu, Zdrada Pałki. 
Reżyser wybrał właśnie ich po wielotygodniowych przesłuchaniach nagrań, dziesiątek zespołów. To w ich twórczości znalazł wielki muzyczny potencjał. Na tyle ważny, czy niebanalny by móc zastanawiać się jaką on sam mógłby dokomponować, do przedsięwzięcia, muzykę. Słuchowisko zostanie przetworzone i rozwinięte, w planowanym na jesień spektaklu.

2/ Premiera czerwcowa, 2014. "Siostra z niewidomym bratem snują muzyczno-kryminalną opowieść o domu rodzinnym. O mamie, co pewnego dnia została znaleziona na kuchennej podłodze martwa. (...) Dwójka aktorów wciąga nas w środek przedstawienia o widzeniu i nie-widzeniu, ujawnianiu i pomijaniu, przywoływaniu i wypieraniu. (...) Niestety opanowanie sztuki zapominania jest trudniejsze niż to, czego nauczyliśmy się na początku - sztuki zapamiętywania. Za dużo już wiemy" - 
Ewelina Marciniak, reżyser ARS MEMORIAE. Ta delikatna jak mgiełka (z pozoru) kobieta kryje w sobie siłę edukatorki i społecznika pracując, m.in., z dziećmi i młodzieżą z uboższych dzielnic i rejonów Krakowa. Choć przyznaje, to nie wyłącznie świadomy wybór... młodemu twórcy po studiach bardzo trudno znaleźć pożądaną i adekwatną do kwalifikacji pracę.

3/ Premiera 17.05.14, Scena na Strychu.  Na system i poziom kształcenia w szkołach teatralnych utyskiwano podczas konferencji gromadnie (skąd ja to znam). Jedynie krakowską PWST potraktowano łagodniej, skoro, wypowiadający się, reżyserki i reżyserzy, są w większości... jej absolwentami.
Także Katarzyna Szyngiera, która wyreżyseruje TAJEMNICZY OGRÓD.  Przyznam, to ona zrobiła na mnie największe wrażenie. Konkretna, świadoma celów, 'pozbierana'. Eksperymentuje z przestrzeniami, w których umieszcza swoje realizacje; parking na najwyższym piętrze galerii handlowej, ruiny przedwojennego szpitala psychiatrycznego. Nic szczególnie odkrywczego, zdawałoby się, jednak ona nie dorabia do tego specjalnych ideologii przyznając otwarcie; to logiczna konsekwencja dysponowania więcej niż skromnymi budżetami.
Czego szuka reżyserka w opowieści o małej Mary. Mary, która prosto z serdecznego domu w Indiach trafia do domu strachów w Anglii? Chce robić teatr o rzeczywistości, znaleźć współczesny rezonans w rzewnej opowieści dla dzieci i młodzieży. Czy jest to tylko dla nich opowieść, czy może być aktualna także w dzisiejszym świecie, czy znajdzie w niej coś dla siebie i świat dorosłych?
"Uczymy się szybko i bezrefleksyjnie - stwierdziła - błyskawicznie zdobywamy wiedzę o regułach rządzących światem, o zasadach obowiązujących w społeczeństwie, o jednostkowych relacjach. Nie wiemy co potrafimy, skąd coś wiemy, jak się tego nauczyliśmy, kto podzielił się z nami informacją, jak to się stało, że nagle zaczęliśmy tak świetnie funkcjonować w narzuconym systemie. Nie wiemy kim jesteśmy i nie wiemy dlaczego takimi się staliśmy (...) Mary patrzy inaczej i inaczej rozumie - czy jej dystans może wywrócić ten świat na opak, sprawić, że zastane mury zaczną pękać?
Ciekawa jestem tak pomyślanego przedstawienia, również dlatego że nie ogarniam; dlaczego, skoro tak świetnie funkcjonujemy (w choćby i narzuconym systemie) absorbować powinien nas sposób w jaki wiedza do nas dociera. Być może wiedza o mechanizmach zdobywania wiedzy pozwoli świetnie funkcjonować nam wszystkim, każdemu z nas powołanemu do życia na tym strasznym świecie (?)
Tak więc mam w planach uczestniczenie w tym spektaklu, jeśli... dyrekcja WTW nie wywiesi wcześniej, w widocznym miejscu, informacji typu tej pani nie obsługujemy :) 

4/ Premiera 12.04.14, Mała Scena. Inaczej zgoła postrzega świat Jacek Bała. Przygotowuje FRAGMENT [nie] ISTNIEJĄCEGO ŚWIATA. Zaskoczył nas opowiadając o wszystkich swoich równolegle uprawianych pasjach. Ujawnił badania do największej  jak się nie martwić!  Odkryłam więc: i ja jestem pasjonatką. Co prawda okazało się szybko, że ten rodzaj pasji zatruwa życie skutecznie, ale co tam, skoro "strach, bunt i bezradność przynoszą ukojenie i nadzieję". Tak, to też cytat, choć odrobinę zmanipulowany, bo czyż to nie manipulacje powodują, że cały ten świat powoduje w nas ból głowy? Pan reżyser jest rozwibrowany, trudno mu opanować nad-elokwencję. W ulotce przybliżającej tę opowieść, zawarto ją w cyklu WTW "prosta historia", czytamy:
"Biegniemy, zdobywamy. Czasem w tym pędzie zatrzymuje nas choroba i te pytania, które cały czas próbowaliśmy w sobie zagłuszać - "po co żyję?" i "czy umrę?" - docierają do nas z całą swoją bezwzględnością. Czasem pytania pojawiają się jako przebłyski - po obejrzeniu filmu czy przeczytaniu książki. Czasem kilka zdań porusza nas tak silnie, że stajemy oniemiali nad cudem życia i grozą śmierci ".
W spektaklu pytania "ostateczne" pojawiać się będą z perspektyw studenta medycyny (na praktykach w hospicjum) i pensjonariusza, który nim znalazł się w tej krytycznej sytuacji sam, w młodości, pracował w tym samym hospicjum. Reżyser (jednocześnie twórca muzyki) obiecał; to nie będzie przygnębiająca historia. Obserwacje i rozmowy z pracownikami jednego z hospicjów uzmysłowiły mu, że i tam życie ma wiele kolorów. Tak więc będzie to 'historia pozytywna'. Uff.

5/ Premiera 22.04.14, Duża Sala. Jakiej jeszcze opowieści możemy spodziewać się w nadchodzącej, drugiej części sezonu? Historii pięciorga pastuszków idących w wielotysięcznej, czystej i niewinnej grupie dzieci, żeby wyzwolić od pogańskiej niewoli pusty grób Chrystusa. Czy i ta historia może być 'pozytywna'? Nie zapowiada się, bo... "(...) nikt z nich nie zobaczy bram raju. Zaludnią za to domy publiczne i alkowy całego Bliskiego Wschodu lub padną z głodu i wycieńczenia. (...) Bóg, który jest miłością, przygląda się temu widowisku w milczeniu. Brak reakcji może świadczyć, że ogląda z zapartym tchem. Albo zasnął ".
BRAMY RAJU, adaptacja i reżyseria PAWEŁ PASSINI.  Będący już od 10 lat reżyserem twórca renomowany nie pozostawi nas, a jednak, bez choćby odrobiny, bez choćby i zgrzytliwej, nadziei. (...) "Jest napisane, że miłość może zdziałać cuda. To dobrze, że miłość to potrafi, bo nic prócz cudu nas nie uratuje. Kochają się więc dzieci ile sił w serduszkach, kochane są do końca, bez reszty, do bólu ". 
Z kolei ten pan reżyser nabuzowany był energią twórcy nie do końca chcącego się identyfikować, choćby z tzw. młodymi (będąc śród ich młodych) reżyserami. Dużo mówił o 'koszmarach reżyserii' w zastanej rzeczywistości teatrów. Dość ma, przede wszystkim, 'teatru manifestów'. Chce wybierać tematy do realizacji, chce być uczciwy wobec tekstów, nie popiera ich 'unowocześniania'. Bardzo go ta cała poprzednia dyskusja, o pułapkach pracy niedoświadczonego reżysera z zastaną w teatrach a osiadłą od wieków strukturą, etatowych aktorów, rozsierdziła. Ogłosił, ni mniej nie więcej, jest człowiekiem i artystą, a nie 'obiektem'. Jeśli zrozumiałam prawidłowo przyznał sobie szczególne prawa. Podobnych praw zdaje się jednak odmawiać, zdecydowanie, aktorom. Uważa, że aktor nie powinien mieć problemu z przestrajaniem wrażliwości gdy podejmuje kolejne zadanie, nawet w skrajnie różniącym się od poprzednich projekcie. Takiego aktora się spodziewa, taki zestaw aktorskich sprawności osiągnie. Nauczy, wymusi, tego nie wiem, bo tu zerwał się z kanapy i przedzierając się poprzez tłumek poszedł sobie, gdzieś przed siebie...

6/ Premiera 14.06.14, Scena na Strychu. I tu uratować nas może (może?) tylko PATERNOSTER i jego wyważony, spokojny twórca MAREK FIEDOR.  Scena na Strychu będzie miejscem prezentacji dramatu Helmuta Kajzara o poszukiwaniu samego siebie, i o zmaganiu się z własną tożsamością. Historia o Józiu, światowej sławy artyście zakorzenionym w wielkim świecie lecz wciąż obcym tam gdzie dorastał, Józio ów wraca w przeszłość. "(...) Jak Syn Marnotrawny staje w domowych progach pokorny, i pełen skruchy. Ojciec nie jest jednak skory do odegrania roli wybaczającego i miłującego rodzica. Wręcz przeciwnie - jak niegdyś - bezwzględnie odrzuca syna. (...) Józio musi więc unicestwić świat, który stworzył - jego Sobowtór skazuje ojca na śmierć, a goście rozgrabiają dom (...) " Ale, ale,  "Ale Kajzar nie pieczętuje Józiowego snu znakiem rozpaczy. Raczej, może trochę przewrotnie, czyni "pęknięcie" i "zamęt" - rozpoznanym i zaakceptowanym kształtem Józiowej tożsamości ". 

Paternoster. Sznura (modlitewnego) czy raczej modlitwy, Ojcze nasz, nam trzeba?

Konferencja prasowa, foyer Teatru Współczesnego we Wrocławiu, 8.01.2014.