piątek, 17 stycznia 2014

Metody impostacji, czy są tylko dwie? Czym jest ta stosowana powszechnie na uczelniach, a czym powinna być.

W tej praktykowanej, wedle głębokiego przekonania Zygmunta Molika, nie zanotowano przypadków by raz sprawdzony, z kimkolwiek, sposób postępowania można było zastosować powtórnie. Ile trzeba siły i wiedzy by wciąż, i wciąż znajdować kolejne sposoby.



Thomas Richards: "Grotowski zawsze mówił, że śpiewa okropnie. Tak naprawdę nie zgadzałem się z nim. Parę razy miałem okazję usłyszeć, jak śpiewał - miał niewiarygodną siłę. [...] Więc chociaż sam nie śpiewał, miał niezwykłą umiejętność motywowania ludzi do działania, bo to jest źródłem żywego dźwięku". Cytat z "Grotowski-narracje", wydanych przez I.G. XI/2013.


Tak więc Siła, wewnętrzna siła, którą większość z nas próbuje budować całe życie. Richards miał okazję usłyszeć śpiewającego Grotowskiego gdy ten był już dojrzały. Zatem doświadczony i świadomy siebie, pogodzony z dobrodziejstwem dźwiganego inwentarza. Także z tym, z czym każdy dostatecznie świadomy siebie człowiek, radzić sobie stara się, nawet gdy zaakceptować przychodzi mu to, czego w sobie nie lubi.

A przecież wszystkie doświadczenia i uczucia, nawet te, których w sobie nie lubimy (te, których się obawiamy, bo budzą nas zlanych potem) można przetworzyć w siłę. Jeśli zrozumie się jak można je wykorzystać. Bo można, tym bardziej, że wiedza tycząca powodujących nami mechanizmów jest coraz bogatsza, coraz łatwiej dostępna, i na coraz więcej sposobów oferowana. Można więc, oczywiście, np. poddać się wieloletnim (tyle to trwa zazwyczaj) terapiom lekarzy, gdy nad świadomością chce się zapanować przy pomocy 'inteligencji'. Zaakceptować łykanie leków i skręcać się na kozetkach psychiatrów, psychologów, psychoterapeutów, skrobiących boleśnie w zwojach mózgowych.
Można też nie robić nic, rejestrując tylko od czasu do czasu, jak poskręcany zadawnionymi problemami mózg podobnie skręca i zamyka całe ciało, uważając to za swoją siłę a rebours.

Można jednak próbować radzić sobie zupełnie odmiennie. Pozostawić 'inteligencję' w spokoju, a do pracy nad rozwojem, samoświadomością, sprawnym głosem wreszcie, zaprzęgnąć właśnie to pozamykane ciało. Można zatem próbować praktykować metodę impostacji głosu opracowaną przez Zygmunta Molika, zwaną "Głos i ciało".

Czym zatem jest impostacja głosu w rozumieniu jej autora? Przede wszystkim nie ma na celu 'nauczać śpiewu', bo jej celem nie jest ustawianie lecz odnajdywanie: naturalnego, przyrodzonego głosu. W tej metodzie uwzględnia się nie tylko krtań, przeponę i ew. płuca - jakoby jedyne organy pomocne w prawidłowej emisji głosu. Tu nie mają miejsca świadome, celowe uruchamiania rezonatorów, szczególnie piersiowych. Impostacja 'by Molik' to także wytężona praca fizyczna nad wzmocnieniem całego organizmu, by mógł dać wsparcie głosowi. A ponadto uruchomienie wszystkiego tego, co w świadomości zapisało się organicznie bez udziału 'inteligencji'.

W tej metodzie respektuje się wiedzę, każdy ma osobny kod DNA. Tu rutyna i sztanca nie wystarczają. Tu, reguła jedynie słuszna na uczelniach artystycznych - każdemu mniej więcej to samo - że szkodzi, wiadomo. A gdy tak się pracę z głosem skonstruuje, okazuje się często, że przy okazji niejako, skonstruowało się i... metodę terapeutyczną leczącą dusze. Żegnajcie leki. Nie ma się tu oczywiście na uwadze, klinicznych przypadków chorób psychicznych.

Metoda jakich wiele, powie ten i ów. Poza tym, powie inny, gdy nie ma już Molika korzystanie z niej to już eeee, zupełnie nie to samo. Otóż błąd w myśleniu, choć zrozumiały, gdy zastępy obiecujących absolutnie to samo, i to 'lepszymi jeszcze' (choć, bądźmy rzetelni, co najwyżej 'równoważnymi) metodami, reklamują swoje sposoby na używanie głosu coraz agresywniej.

Metoda Molika nie lubi, nie robi hałasu, nigdy nie robiła i raczej nie będzie robiła. Była i jest oferowana bez nachalności, niezachwalana wszem i wobec. Mógłby to być piar'owy błąd, gdyby nie fakt, że po zasadach metody przeprowadzał wcześniej i przeprowadza obecnie jeden, skromny, nie widzący powodu by wokół swojej pracy czynić zbędny rwetes człowiek. Tak jak kiedyś Zygmunt Molik, tak i obecnie Jorge Parente potrzeby rozgłosu nie tylko nie dostrzega, więcej, o tym co dzieje się w zaciszu sal, na których pracuje się z adeptami  tą metodą, nie rozprawia. Ten rodzaj człowieka tak ma, tak ta metoda jest skonstruowana. To nie słowa, nie znaczenie tych słów są tam brzemienne w skutki.

Molik nie dawał 'wyciągać się na spytki', każdy wie. Czasem tylko, zmuszony okolicznościami próbował nakreślić teoretyczny, mogący pomóc ogółowi w przyswajaniu opracowanych i praktykowanych działań szkic. Zaskutkowało to tym, paradoksalnie, że rozumiano i wówczas, i do dziś nadal, jakby coraz mniej.

Szaty ze słów słabo służą percepcji tej właśnie metody. Bowiem metody doświadcza się;  poza werbalnie, poza intelektualnie, zasady metody przeżywa się, wstemplowuje się je w ciało organicznie, naturalnie, chciałoby się rzec - ekologicznie. W czasie zajęć wszelkie słowa w absorbowaniu metody - chachmęcą, że użyję jednego z ulubionych określeń Z. M.

"Uczenie się" zasad metody polega (pokrótce mówiąc) na zapamiętaniu i powtarzaniu 'alfabetu Molika', obserwacji poczynań przewodnika, wczuwaniu się i akceptowaniu wszystkiego tego co budzi się w pamięci, a co doprowadza do spotkania ze stanem, zwanym 'spotkaniem z nieznanym'. To te przećwiczane elementy powodują odpowiedzi ciała na obrazy z przeszłości. Bo to te zapomniane, czy marginalizowane latami kalki doznań ukryte w pamięci, determinują niepożądane, ograniczające swobodne używanie głosu, reakcje ciała. Ciała, które gdy wzmacnia się fizycznie wraz z używaniem coraz świadomiej 'liter alfabetu', rozgaduje się i rozśpiewa się nieznanym wcześniej głosem, niechybnie.

Ćwicząc fizycznie z użyciem Alfabetu buduje się najpierw tzw. 'życie organiczne', które ze swej natury jest 'dzikie', nieuporządkowane i w takiej postaci nie mogłoby służyć osiągnięciu celu. By przybliżyć się do celu, owo życie organiczne trzeba przetworzyć w tzw. 'indywidualne życie'. I tu już przewodnik jest absolutnie niezbędny (uważne, przyjazne, doświadczone 'oko zewnętrzne'). To on potrafi wyłowić i określić przydatne głosowi akcje ciała, wyrażane poprzez organicznie tworzące się improwizacje. To przewodnik jest w stanie zaobserwować i wskazać:  tak, właśnie znalazłeś Życie, do tego wracaj, to te właśnie znalezione pozycje będą dla ciebie właściwe. To one, a nie co innego, pomogą ci panować nad oddechem, głosem i jego wyrazem. To one utrzymają twój głos w dobrej kondycji.

Tak więc poprzez intuicyjne Życie Organiczne, poprzez Spotkanie z Nieznanym, buduje się kolejno własne 'indywidualne Życie'. Życie, które będzie już zorganizowane, zapamiętane, możliwe do powtórzenia. Bo precyzyjnie umieć do niego wracać jest niezbędnym, to niejako na nie przecież 'nakłada się' głos. Przy użyciu wraz z Życiem opracowanej, właściwej tylko konkretnej osobie uporządkowanej improwizacji, zaczyna się indywidualną pracę z prowadzącym, nad przygotowanymi wcześniej tekstem i pieśnią.

I dopiero wówczas jest możliwe, by głos uruchomił się w pożądanej, trwale działającej postaci. Pracuje się nad tym do skutku, korzystając z kolejnych (gdy niezbędne) wskazówek. I nigdy nie trwa to zbyt długo.
Te wskazówki są werbalizowane, lub nie. Często starczy tylko dotknięcie ciała stażysty w miejscu, gdzie układa się ono niewłaściwe, aby powróciło do właściwej pozycji. Często starczy osobiście zaprezentowane celowe, poprawne działanie. A czasem wystarczy zupełnie samodzielnie postarać się wrócić do tego, co osiągnęło się w trakcie kolejnych dni pracy.

I to już właściwie prawie wszystko, choć może brzmieć to nieprawdopodobnie.

I choć to "proste",  w ten sposób obecnie - motywować potrafi tylko - 

Jorge Parente, robi bez pudła to, co robił jego Mistrz, znajduje źródło żywego dźwięku. 

2 komentarze:

  1. Jako że nie udam się jutro na warsztat, mogę tylko powiedzieć, że dobrze mi robi przypomnienie, by zaczynać od ciała. Że w nim jest pamięć, ukryte (nieprzebudzone) lub rozpoznane Życie. I że oddechem, skłonem czy wygięciem dociera się do stanów mentalnych.

    Zimny prysznic: nie istnieje sztampa, więc nie da się przeflancować na siebie sprawdzonego wzoru.
    Ciepły prysznic: zawsze można jakoś po swojemu się wsłuchać, "intelektualstę" wyłączyć, posłuchać tej swojej dziczy.
    Może coś wypaczam, bo "metoda" tak dowolna nie jest, ale właśnie jest bardzo zachęcająca do tych "przestawień" etc.

    Czołem! (nie głową) :)

    OdpowiedzUsuń
  2. To jest mniej więcej podobnie; gdy próbując przetłumaczyć podobne zdanko, trzeba zachować kontekst:
    Did it rather have to do with something else?
    - Nie dość, że raczej mamy do czynienia z czymś więcej?
    - Zrobili, to raczej mieli do zrobienia coś jeszcze?
    - Czy to raczej ma coś wspólnego z czymś więcej?
    - Zrobili, raczej musieli zrobić co innego?
    - Zrobili to raczej, czy mamy do czynienia z czymś więcej?
    - Zrobili, raczej mamy do czynienia z czymś więcej?
    Zresztą, i tak najważniejsze w metodzie to - dowiedzieć się; odkryć to, co jest właściwą drogą, prawdziwym sposobem, żeby naprawdę, prawdziwie szczerze zbliżyć się z kimś. I to jest jedyny sposób aby uzyskać wyniki.
    Czołem, wzajemnie :)

    OdpowiedzUsuń