piątek, 9 maja 2014

Chleb, diety i Meksyk

Niedawno otwarto piekarnię w pobliżu. Mam więc tuż-tuż świeże, nie w plastikach, na naturalnym zakwasie zagniatane różne rodzaje pieczywa. Dowożą je skądś, spod Wiszni Małej? Zatem, że piekarnię otwarto przesadziłam, sklepik się pojawił hojnie oferując znakomite wyroby. Ten sklepik jest jak z obrazka, nawet lampkę z abażurem ustawiono na parapecie i zawieszono firanki w kwiatki.
Tyci jest i taki słodki jest, a dzielnie odpiera najsroższe napory; przed Wielkanocą 2 godz. odstałam, by wykupić zamówione wypieki. 

Czy dobry piekarniczy sklepik w pobliżu jest ważny?  Piekarnicza rzeczywistość zmuszała mnie wcześniej do przeczesywania okolicy. Szerokim, coraz szerszym łukiem, tak niełatwo było kupić nie dmuchane, nie polepszane pieczywo. Pomimo, że sklepów z piekarniczymi działami bez liku.

Chleb bardzo lubię, nie lubię gdy jest chlebopodobny. Toteż hojnie szastałam przez lata, i czasem i krwawicą (nieźle kosztuje to wszystko co nazywane eco). Wyszastałam też kilka ulubionych par butów. Te liczne pary to nie przesada, każdą ich ilość łatwo, w pobliżu mnie, stracić. Coraz częściej brniemy przez, mniej lub bardziej malownicze, wertepy bo jak okiem sięgnąć wszystko w budowie. Burzą, przebudowują i budują od nowa.

Chleb jest cudem, zupełnie o tym zapomnieli wytwórcy. My-zjadacze też prawie o tym nie pamiętamy. Nie tylko nie pamiętamy, równie często chleba się wystrzegamy, jak ognia. Bo czy pierwsza z brzegu 'dieta' nie odradzi nam jedzenia chleba stanowczo? Tak więc, ci co nie jedzą mają wielki powód do samozadowolenia. A ja bez chleba 'nie mogem', jem zatem bo naprawdę 'muszem'. Dobry chleb jeść można, jeść trzeba, choć umiar jak we wszystkim nie zawadzi. Ten co naprawdę dobry łatwo przetrzymać, bardzo łatwo pokroić, nawet na najcieńsze kromeczki. A wtedy łatwo i bez grzechu można zjeść ich i cztery...

A wracając do tej piekarni, jest to dziw nad dziwy, sprzedają te naturalne chleby taniutko. Nie, że 30 deko za dwie dyszki, wszystko kosztuje normalnie - spory, zdrowy, pachnący bochenek to wydatek kilku złotych.


  Jesteśmy na stronie dedykowanej, nie obędzie się zatem bez opowieści o Moliku.

Chleb lubił, krakusem był, tam cech piekarniczy trwa od lat 750-ciu. Jednak przy zjadaniu chleba wciąż się krygował, jak baletnica jaka. Albo jak wódz nasz terminów twórca, ten co to chcem ale nie muszem. Bo miał niezawodną koncepcję na utrzymanie i siły i smukłości - jajka na twardo, kabanosy i pomidory. 
Czy na zdjęciach prezentuje rezultaty tej diety? zgadnijcie sami. Taki wygląd ze wspomnianą dietą nie wiele mógł mieć wspólnego. Fizycznie treningi i liczne spektakle rzeźbiły i wysmuklały, niezawodnie.

Na to unikanie pieczywa i straszliwa trauma z dzieciństwa wpływ mieć mogła. Bowiem pacholęciem ledwie będąc, za pałaszowanie chleba bez opamiętania, dostał srogą naganę. Wysłany kiedyś został, wraz z siostrą, po świeży chleb 'do Tacika'. O którą to piekarnię chodziło, nie pamiętam, pewnie nazywano tak któryś sklepik na Kleparzu. Poszli zatem do tego Tacika i wielki, pyszny chleb zakupili. Ten zaś tak pięknie, tak uwodzicielsko kminkiem pachniał, że rwąc go łakomie najpierw po kawałeczku, w powrotnej drodze, bez zastanowienia, prawie cały zjedli. To się nawyrabiało, bura była straszna, także dlatego, że właśnie ten z kminkiem był najdroższy. Najsmutniejsza w opowiastce jest konkluzja; Tato o głodzie poszedł nazajutrz do pracy.

Tylko nie myślcie, że był ascetą, gdzieżby. Te wszystkie nie-jem były to zaledwie, takie-tam, na domowe potrzeby serwowane performance. Podjadał ze smakiem, głównie to, co w diecie najmniej się mieściło.
Aż na koniec utył, zdjęcia z lat ostatnich odsłaniają tę straszną prawdę. Utył, choć dopiero parę lat po siedemdziesiątce. Bo w jedzeniu rajcowało go wszystko, nawet wspomnienia niegdysiejszych sybaryckich uczt, pamiętał je i wspominał z lubością.


W latach 1960-1970 zespół Teatru Laboratorium odbył kilkanaście wielkich tournee zagranicznych, brał też udział we wszystkich liczących się teatralnych festiwalach. W 1968, w ramach bodaj 4. z nich, wrocławianie pojawili się w Mexico City. Tamtejszej publiczności zaprezentowano - 12 pokazów III wersji "Księcia Niezłomnego". Rzecz się miała pomiędzy  - 4 a 18 września - choć cały pobyt był dłuższy.
http://www.grotowski.net/performer/performer-6/recepcja-zagraniczna-teatru-laboratorium-w-latach-1965-1970-czesc-1?page=6  - echa prasowe z pobytu

Co najlepiej, co najżywiej z Programu Kulturalnego Igrzysk Olimpijskich zapamiętał nasz bohater? Bo nie prezentowane spektakle; gdzie, co, kiedy, tu nie wszystko zapamiętał.

   Z Książki: Dzień 8. s. 138, Molik: (...) Występowaliśmy nawet w Meksyku, w mieście Meksyk, tuż przed Olimpiadą. A graliśmy tam, przypuszczam, Księcia Niezłomnego (albo może wciąż Akropolis, lub Tragiczne dzieje doktora Fausta?). Przyjechaliśmy na zaproszenie polskiego ambasadora w Meksyku, bardzo miłego i inteligentnego pana. Pana 'nie z ludu’, w przeciwieństwie do tych, którzy po nim nastąpili. Późniejsi nasi ambasadorzy byli już inni. Ten zaś Pan był jednym z ludzi starej daty. Bo później, ci co reprezentowali P.R.L. pochodzili już z tzw. rzesz ludowych, z prostego ludu. Ów Pan Ambasador z pewnością nie przystawał do okresu Polski Ludowej i nie reprezentował demokracji ludu.

(...) Zjedliśmy tam oficjalną, wielką, wspaniałą kolację, jej uczestników widać na obrazku. Rozpoznaję na nim: Ludwika Flaszena,  Renę Mirecką,  Staszka Ścierskiego,  Zbyszka Cynkutisa, Jerzego Grotowskiego i głównego menedżera - Jędrzeja Sella, któremu nadano miano dyrektora administracyjnego [opowiadał Z.M, oglądając wraz z J. Campo zdjęcie z przyjęcia]. To była prawdziwie wyjątkowa kolacja, nadzwyczajna pod każdym względem, nawet kartę wydrukowano. Serwowano zupy wszelkich rodzajów, wielość przystawek, całe mnóstwo deserów oraz wszelkie inne dania. Jeśli o to Menu chodzi, pozycji miało XI, tzn. aż w jedenastu wierszach te dania wyszczególniono.
Zbyszek Cynkutis przechował tę kolacyjną kartę, zachował ją aż do śmierci. Oglądałem ją już później, pokazała mi ją Jego żona.

Więcej o działalności J. Grotowskiego w Meksyku, także w Performerze 6.:  http://www.grotowski.net/performer/performer-6/jerzego-grotowskiego-meksykanskie-doswiadczenia-i-kontynuacje
Zdjęcia z meksykańskich wojaży - Andrzej Paluchiewicz 

4 komentarze:

  1. Bardzo piękny wpis! Gratuluję piekarenki po sąsiedzku, ja też kocham chleb, zwłaszcza orkiszowy, ale muszę po niego pedałować przez połowę miasta. Właśnie wczoraj zakupiłam bochenek, a dziś już nie ma po nim śladu-jakoś wyszedł...Najlepszy chleb na świecie, jaki znam, jest we Wrocławiu, ale nie wiem, pod jakim adresem. Przywiózł mi go do Paryża kiedyś pewien profesor od fizyki, na początku byłam niemiłosiernie zaskoczona, ale po konsumpcji wpadłam w nałóg i tęsknię za nim bardzo ( oczywiście za chlebem:))

    OdpowiedzUsuń
  2. Najlepszy chleb na świecie, czyli we Wrocławiu jest na pl. Bema 4, u pana Stefana Ząba. Dwa razy dziennie, bo dwukrotnie świeży chleb tam serwują codziennie, pół miasta grzecznie czeka w godzinnej i dłuższej kolejce.
    Ta właśnie piekarnia jest w pobliżu miejsca zamieszkania profesora :) kto wie, może to tamtejszy chleb Cię zachwycił?

    Chleby orkiszowe są niezwykle zdrowe, orkisz to bardzo stara odmiana pszenicy, występuje jako typ 1100, lub 2000 i wówczas jest razowa.
    Z innych pszennych polecam graham (typ 1850, zawiera otręby), pełnoziarnistą razową (typ 2000) i z pełnego przemiału (3000).
    Ja lubię szczególnie chleby żytnie (1400 - sitkowa), 2000 (żytni razowy) i rzadko spotykany typ 3000. Mąki żytnie mają działanie antynowotworowe.
    Mąki od typu 2000 zawierają aż 2 % substancji mineralnych.
    Zaopatrzona w tę wiedzę pedałuj raźno po Paryżu i wypatruj zdrowego pieczywa, pożytek będzie co najmniej podwójny. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najlepszy chleb to taki, który ma z każdej strony gdzie akurat chcesz ukroić piętkę ;) no i najlepiej żeby to była ciepła i chrupiąca piętka, zdrowa już niekoniecznie.

      sarna

      Usuń
  3. Eh, ta buta młodości sarno, jakie piętki ? nie dla mnie już one, nie dla mnie. Dlaczego? bo nie ten, już nie ten wzrok...
    Zdrowa już nie koniecznie? Profanko! Zdrowie najważniejsze, każdy biesiadnik ci to powie, szczególnie gdy kolejny przystający do piętki kielich wznosi :)

    OdpowiedzUsuń