wtorek, 4 kwietnia 2017

Wzrastajmy Kobiety. Zwielokrotniajmy się, niechżeżby rocznicowo. 87. rocznica. Urodziny Zygmunta Molika - 4.04.17

Wzrastajmy, wstańmy wzorem kobiet z Beat Generation. Odrzućmy stereotypy, warunkową akceptację; skutkują poczuciem zagubienia. Przy sposobności odrzućmy wszystko to, co stało się nazbyt już psychodeliczne. Odpierając, styl życia ubarwmy kolorami odważnych szatek, a gawędząc o nich róbmy to z iście dżezowym zacięciem. Filozofów dopuśćmy z zastrzeżeniem; litości! odpuście wreszcie całe to podejrzane intelektualizowanie.

   Jak dotąd, o pracy Zygmunta Molika, z niesamowitym przeświadczeniem, że doświadczyły czasu wyjątkowego, potrafiły pisać (niemal jedynie) Kobiety. Ich świadectwa od lat ogłaszam na stronie. Jednym z nich było to, które wyszło wprost z serca Mirabelle Wassef. Jej przemyślenia już publikowałam (9.08.2012) lecz wówczas, większą ich część zamieściłam nieprzetłumaczoną, w języku angielskim. Prezentuję tamtą część autorsko przełożoną, z niemałym zaangażowaniem. Melancholijny czas, tak niewiele dla bliskiej osoby można zrobić. 
  
RISE UP Femmes de la Beat Generation

M. W.: Niełatwa rzecz pisać o tym, co się wydarzało, kiedy pracowało się z człowiekiem tak wspaniałym jak Zygmunt Molik. To dlatego zawsze przerywałam, gdy tylko zaczynałam brać się za to.
Warsztatowe upominki-pamiątki
Podczas dwu warsztatów pracowałam głównie nad postacią Medei. Innymi tekstami były; Le Soulier de Satin, Paula Claudela oraz Wujaszek Wania, Antoniego Czechowa. Wykonaliśmy też pracę nad piosenkami; liryczną Barbary (1930-1997) - Dis, quand reviendras-tu?, dżezową - I’m a fool to want you, oraz pewną arabską.

Tamta praca z tekstem Medei; pozostawiła wewnątrz mnie niezatarty znak, dowód wewnętrznej osobowości. To praca nad postacią Medei pozwoliła mi dojrzeć całe to zapamiętanie, tę stężoną wściekłość, ten sztorm, które były wewnątrz mnie. Wsparł mnie bym przeszła poprzez te uczucia. Poszukiwałam; do Wnętrza Nieznanego, wraz z każdą akcją ciała, głosu, z każdym tekstem by pozwalać fantazjom unosić się ponad problemami, by mogły pofrunąć ponad rzeką trudów. Wskazując jak było to opętańczo roznamiętnione dał mi asekurację by mogło być prawdą.
Ponadto, gdy pracowałam nad rolą Soni, z Wujaszka Wani, miałam honor zagrać jej partię z jego udziałem. Nigdy nie zapomnę odczuć, których doświadczałam gdy grając ze mną ofiarowywał mi własną wrażliwość; poprzez organizm i jego dźwięczność. Być może zrobił tak dlatego bym, by móc odczuć prawdę, musiała dać prawdę, do której miałam dotrzeć. Przy okazji tej sceny mówił mi jak wiele mam do nauczenia się by role móc czynić szczerymi. By były, odtąd, wykonując robotę szukam prostoty, i życzliwości kobiety będącej mną. I nie udaję grając – skoro taką byłam. Tamta praca nie zakończyła się wraz z tym co usłyszałam od Zygmunta, rzetelnie próbuję dotrzeć tam, gdzie on chciał nas doprowadzić. 

Bywało, nie mógł przypomnieć sobie mojego imienia. Zatem nazywał mnie zagadkowymi i poetyckimi mianami. Nie zapamiętałam, lecz jak dla mnie, byłam z nimi, niczym iluzoryczna postać z jego duchowej mentalności. Wszakże nie wiem, zaledwie tak czułam. Nie, nie byłam zaniepokojona faktem, że wówczas nie mógł spamiętać mojego imienia. 

Co podarował, co pomieściłam w sobie:
Opowiedział o Indianinie, który wysyłał dźwiękową notkę gdzieś spośród lasu. Powiedział także; prawdopodobnie mógł dostrzec miejsce gdzie odgłos tej jego notki wybrzmiał. Dokładnie nie pamiętam lecz mogę poczuć; coś potężnego, nieodgadnionego, coś nadchodzącego wprost od tamtej, Zygmunta, opowieści. 

To co mówię o nim jest tym, co znalazłam w jego specyficznym sposobie patrzenia czy słuchania, w obu tych fundamentalnych sprawach: „exigence and bienveillance”. 
Wymagania stosowne do potrzeb, dobra wola i przychylność. To one prowadziły adepta-badacza by stał się lepszym niż mógł wcześniej, by mógł pójść dalej z refleksją: było możliwe do ziszczenia. Zygmunt nie znał mnie jako osoby, nie spotykaliśmy się poza pracą, lecz znał mnie dużo lepiej od innych, jako artystkę i jako kobietę artystę - w świecie.
Po pracy nie mogłam za wiele z nim rozmawiać, będąc wielce zmęczonym, musiał pozostać sam po całej tej pracy dla nas. Ja byłam zbyt spłoszona by rozmawiać, wiedząc, że rozmawiając z Mistrzem mogłabym mu przeszkadzać, nie chciałam. Gdy pytałam, każda odpowiedź była zarówno czymś prostym jak i bardzo precyzyjnym. Czasem nie mogłam zrozumieć, lecz kiedy indziej było to tak ewidentne, że wręcz zabawne. Był tak sympatycznym, tak wspaniałomyślnym i pełnym humoru człowiekiem, że praca z nim była tą wymarzoną ! Mogę wskazać; gdyby móc patrzeć, na jego sposób pracy ze studentami, byłoby się zadziwionym. On, poprzez koncentrację, mógł dosłyszeć właściwy lub błędny dźwięk, wyłapać ruch. Zamykając oczy widział wszystko. Wyczuwał co niewypowiedziane, co poszukiwało ujścia. Nauczył mnie czegoś dla mnie fundamentalnego; wyśpiewywać wolność i miłość ciałem, sercem i duszą.

Nie łatwe do opisania, jednak odtąd mój sposób przedostawania się do pieśni - zmienił się totalnie, po pracy z nim naprawdę to czuję. Mogę śpiewać i rozkoszować się tym, bo mając tak wiele tak prawdziwej miłości do dania mam prawo śpiewać. Ciało odczuwam jako pomocnika czującego, tworzącego właściwy dźwięk… bym mogła, penetrując dźwięki, robić to w poczuciu wolności.
 
Dochodząc do wniosków; wydarzyło się coś wyjątkowego: Pewnego razu śpiewając, w poszukiwaniu dźwięku i znaczenia mojej pieśni, bardzo skoncentrowałam się na jego oczach. On, jak to zazwyczaj robił, prowadząc mnie, bardzo skrupulatnie przyjrzał się; każdemu z palców, każdemu ruchowi ramienia, oka itd. …
Nieoczekiwanie poczułam coś niepowtarzalnego, trudnego do opisania, lecz jestem pewna, ty zrozumiesz (być może także inni odczuwali w ten sposób). Naprawdę widziałam promień światła pomiędzy dwójką osób, my nimi byliśmy. Odczułam śpiewanie w swej istocie – jako odpoczynek, swobodę o dużym znaczeniu. Było to wielkim psychicznym wysiłkiem lecz, w funkcjonowaniu swego artystycznego rzemiosła odczuwszy prawdę, poczułam się na swoim miejscu. Chcę tego za każdym razem gdy gram lub śpiewam. Winnam to swojej sztuce; tych chwil nieskalanie intensywnego czucia Wnętrza umożliwiającego wydanie, choć niecoś, z niego - aby móc dzielić się nim.
    Nigdy, ani wcześnie ani później, nie poczułam niczego podobnego jak w tamtym niepowtarzalnym czasie. Tak wielkie emocje ogromnie trudno odnaleźć, odkryć je - gdy już Go nie ma, gdy nie czuwa, nie poprowadzi !!!

Ostatnie zdania z przeszłości, czas przyszły 
Praca z nim była tak potężnym przeżyciem, że mogłam przyjąć jedynie te wcześniejsze dwa warsztaty. Odczuwając brak marzyłam o tym ostatnim, lecz wiedząc, że będzie ostatnim z tych, na którym mogłabym z nim pracować, nie potrafiłam. 
Dla mnie, stawienie temu czoła byłoby niewykonalne w tej sytuacji, 
nie potrafiłabym działać poprawnie w grupie. 
Inny powód to ten, że musiałam w pojedynkę stawić czoła temu etapowi, 
tym samym móc stanąć twarzą w twarz z wolnością, którą dał mi on sam.


Pisanie tych słów nie jest łatwe. Mam nadzieję, że niezbyt trudne do czytania, dla ciebie. Ufam, że nie czujesz się źle z tymi słowami, bo powinnaś wiedzieć, że to, co mi dał, jest wciąż Żywotnym Wnętrzem, we mnie I że toczę batalię by nie zapominać. Czasami chciałbym posłuchać co było powiedziane, by przypomnieć sobie, lecz mogę jedynie liczyć na życie podążające przepływami Wewnątrz mnie i mojej pracy.

x x x
Kolejne Panie, których wspomnienia polecam: 

23.06.2016  Margarete Biereye
8.12.2015  Mathilde Coste
11.10.2015 Teresa Mónica
1.06.2015  Agnieszka Kozłowska-Piasta
9.02.2014  Katarzyna Szczerbowska (+ komentarze) 
24.01.2013 Małgorzata Szczerbowska
27.02.2012 Angela Ottone
na koniec Joanna Kusz-Doerksen, ze wstępnymi tezami jej pracy magisterskiej polemizowałam: 6.12.2015 i 27.11.2015. 
Obszerny jej fragment opublikowano: Performier 11-12/2016
x x x 

Coraz częściej myślę; Opatrzność zesłała Teatr 13 Rzędów – Laboratorium głównie po to, by to Zygmunt Molik, gdy odnalazł sprzyjające miejsce we Wszechświecie, mógł znaleźć warunki do rozwijania swoich dociekań nad istnością głosu. Zarówno dla człowieka - jako niepowtarzalnej indywidualności, jak i dla zbiorowości, w których przychodzi mu działać i żyć, codziennością, wspomnieniami i zamierzeniami. Wiele na to wskazuje, choćby to, że Grotowski był w stanie pracować nad nowymi projektami teatralnymi niespełna 10 lat (premiera Apocalypsis 02.69.), a Głos i Ciało, ze stacyjką przy Acting Therapy, obszary badań było w stanie poszerzać przez pół wieku. I poszerza nadal – poprzez Sukcesora. Samo ‘granie’ nieszczególnie interesowało Z.M., reżyserowanie, zabezpieczanie czy weryfikowanie dowodów itp. jeszcze mniej, bo jego zainteresowania nie szły w tym kierunku, dość szybko znudziłby się tym i zmęczył. Choć, co prawda, w okresie ‘wczesnych spektakli’ chętnie wytryskiwał pomysłami przy kolejnych inscenizacjach Teatru, lecz rezygnował bez żalu, gdy skonstatował, że wszystko to nie zmierzałoby w oczekiwanym przez siebie kierunku. Opuścił zespół gdy już przetoczyły się zawirowania wokół Studium o Hamlecie. Wrócił z czystej wody lojalności, wobec cenionych reżysera i kolegów. Licząc przy tym, jak to on, w duszy jeno, na wiele kolejnych sposobności do rozwijania swoich badań nad identyfikacją głosów, nad zwielokrotnieniem możliwości dociekań empirycznych w zakresie znacznie już poszerzonym zasięgiem. Pragnął badać i rozwiązywać problemy; z oddechem - energią - tożsamością tak różnorodnych istot ludzkich z niedostępnego wcześniej Świata.

Wiele, mających mieć znaczenie, badań J. Grotowskiego spełzło niejako na niczym, być może i dlatego, że ‘przedstawiał’ to, co w praktyce nazwali i zrobili inni, a w szczególności Molik. [W uproszczeniu i w skrócie; swoje indywidualne praktyki aktorzy L. rozwijali w oparciu o elementy późniejszego ‘alfabetu Molika’, zaś Grotowskiego ‘sztuka jako wehikuł’ zasadzała się na Molika postrzeganiu głosu. Głos-wehikuł dla energii, tożsamość mająca źródło energetyczne we Wszechświecie. Tak, to Molik, poprzez maszynerię ciała, tę energię Wszechświata zdołał wynosić do ludzkiego głosu niczym windą, swoistą dźwignicą formatu… wehikułu. Tę windę, nieco wstydliwie i niezbyt chętnie, J.G., także adaptował dla kolejnych celów - jako windę ‘bardzo pierwotną’.].

To też z życiorysów zaczęto Molika, nieco wstydliwie, wycofywać rakiem. Okazał się być mało poręcznym odnośnikiem w biografiach. Historia o nim zamilkła, a i on zmilczał bez większego żalu. Tylko czasem, patrząc czy czytając co się nawyrabiało, jeno westchnął cicho.
   
Zatem był, także dla J. Grotowskiego, na tyle ważnym badaczem, że na koniec i J.G. jął badać tę właśnie ekscytującą … energię. Zamysł naturalnie udoskonalił, teoretycznie. Teraz energia przynależy już do performera - ‘tego który działa’. A w Workcenter z Pontadery, w powiązaniu z ‘archaicznymi strukturami wertykalnymi’, zwrócono się ku tradycyjnym… pieśniom kultywowanym przez ‘kultury starożytne’. Jeden z sukcesorów J.G. – Thomas Richards, do dziś bada, na wiele interesujących sposobów; starożytną Pieśń Apostoła Judy Tomasza (Hymn o Perle) opartą na tekście syryjskiego gnostyka.

Wszystkiego Najlepszego, Zygmuncie 
PS. Ze wszystkim stałeś się energią?
  Możesz ćwiczyć pieśni, z Grotem?